Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Szarlotka Danuty W.

Jak wypadła Krystyna Janda w roli Danuty Wałęsy?

Krystyna Janda, tak jak zapowiadała, nie ma zamiaru grać Danuty Wałęsowej, po prostu mówi jej tekstem, obierając jabłka na szarlotkę. Krystyna Janda, tak jak zapowiadała, nie ma zamiaru grać Danuty Wałęsowej, po prostu mówi jej tekstem, obierając jabłka na szarlotkę. Jacek Turczyk / PAP
Najpierw była głośna książka „Marzenia i tajemnice”. Teraz Danuta Wałęsowa przemawia ze sceny warszawskiej Polonii głosem Krystyny Jandy. Chwilami słychać więcej, niż można było przeczytać.
Słowa, które padają ze sceny teatru Polonia, raczej nie mogły przypaść do gustu obecnym na sali feministkom.Karolina Wolf/Polityka Słowa, które padają ze sceny teatru Polonia, raczej nie mogły przypaść do gustu obecnym na sali feministkom.

Spontaniczne reakcje uczestników warszawskiej premiery „Danuty W.” świadczyłyby raczej o tym, że książkę przeczytali bardzo pobieżnie. Nietrudno było bowiem zauważyć, że o niektórych zdarzeniach z życia Wałęsów dowiadywali się dopiero w teatrze. Zarazem wyczuwało się – jakby to powiedzieć, żeby nikogo nie obrazić – pewnego rodzaju sympatyczną pobłażliwość wobec narratorki. Danuta W. zwierza się, że jej marzeniem było, aby choć jedno z dzieci zostało duchownym. Śmiech na widowni. Bohaterka wspomina jeden ze swoich pobytów w strajkującej stoczni, kiedy to już wychodząc, słyszy przemawiającego męża: „Co on mówi? I wracam do dzieci!”. Śmiech. Niektóre szczere rozmowy z papieżem Janem Pawłem II też rozweselały publiczność, a już chyba najbardziej Lech Wałęsa słuchający Radia Maryja – „żeby znać wroga”.

W dwuipółgodzinnym spektaklu (z 20-minutową przerwą) trudno było zmieścić zawartość całej książki. Adaptacja wydaje się jednak trafna, eksponuje przy tym kilka wątków, które na scenie wybrzmiewają może nawet mocniej.

O dojrzewaniu i samotności

„Danuta W.” w wykonaniu Krystyny Jandy jest w dużej mierze opowieścią o dojrzewaniu. Takiej bohaterki nie zauważyła polska literatura, mimo że mieliśmy nurty wiejskie, podmiejskie czy nawet robotniczo-chłopskie. Wałęsowa w żadnej z takich książek by się nie zmieściła. W swej narracji nie mitologizuje wsi, nie jest sentymentalna, ale też nie ma najmniejszego zamiaru użalać się nad sobą. Co też ciekawe, jej awans społeczny – mimo wszystko awans – nie odbywał się według powszechnego w tamtych czasach wzorca, czyli poprzez edukację. Kształcenie zakończyła mając 14 lat. A jednak, jak pisze w książce i jak mówi ze sceny, „chciała się wyrwać”. Odprowadzającej ją do autobusu matce powiedziała: „Ja już tu nie wrócę”. Ale w żadnym wypadku nie była to jakaś dramatyczna ucieczka, rytualne zerwanie z rodzinnym domem, po prostu powiedziała, że nie wróci, bo chciała żyć inaczej.

W Gdańsku pracuje w kwiaciarni, gdzie poznaje nie księcia z bajki, ale prostego robotnika, Lecha Wałęsę. Zatrzymajmy na chwilę ten kadr. Ona z biednego Podlasia, on z tego swojego Popowa, po jakiejś nędznej zawodówce. Po latach on będzie Prezydentem RP, ona Pierwszą Damą. Mówiąc po gombrowiczowsku, zostaną wyniesieni, uwzniośleni, a potem znowu porzuceni. Nawet wyśmiani. A teraz znowu są bohaterami naszych czasów.

Wybitny polski reżyser kręci film o Lechu Wałęsie, wybitna aktorka Krystyna Janda mówi ze sceny tekstem Danuty Wałęsowej. A we własnym domu, jak pisze pani Danuta, rozmawiają ze sobą za pomocą Skype’a, siedząc na różnych piętrach. To nie znaczy, że tylko tak, ale ta scena staje się od razu symboliczna.

Sugestywnie przedstawiony przez Jandę życiorys Danuty W. jest również opowieścią o samotności. Trudno zliczyć, ile razy w tym monologu pojawia się „mój mąż”, „dla mojego męża”, natomiast rzadziej „z moim mężem”. On poszedł swoją drogą, zajął się obalaniem komunizmu, pozostawiając ją samą w domu. Kiedy wracał po kolejnej odsiadce, bolała go głowa.

Ciała mniej obce

Danuta W. nie jest jedyną wyzwalającą się kobietą, która pojawiła się ostatnio na polskich scenach. Wcześniej była Aleksandra Piłsudska, Maria Komornicka, a także niezwykła bohaterka (bohater?) sztuki Julii Holewińskiej „Ciała obce”; działacz Solidarności, który w czasach wolności może ujawnić swą prawdziwą kobiecą płeć (rzecz oparta na autentycznej historii). To już nie te narracje, w których kobiety mają być jedynie „odpoczynkiem wojownika” walczącego w słusznej sprawie. Nawet w serialach zmienia się funkcja kobiet, co np. pokazał przypadek bohaterki popularnego „Rancza”, niejakiej Solejukowej, granej przez Katarzynę Żak. Dzisiaj aktorka, jak opowiadała ostatnio w jednym z wywiadów, zapraszana jest przez lokalne kongresy kobiet. Nie jako Katarzyna Żak, lecz jako wyemancypowana Solejukowa.

Tysiące polskich kobiet postrzegają Krystynę Jandę jako Shirley Valentine z popularnego monodramu. Aktorka miała liczne dowody na to, że pod wpływem tego spektaklu, opowiadającego o wyzwalającej się bohaterce, kobiety postanawiały odmienić swoje życie. Takim wzorcem staje się od chwili ukazania się książki Danuta Wałęsowa, choć nigdy nie powiewała sztandarem bojowniczek o wolność i niezawisłość kobiet.

Słowa, które padają ze sceny teatru Polonia, też raczej nie mogły przypaść do gustu obecnym na sali feministkom. Jak się ludzie kochają, powinni brać ślub. Dzieci się rodzą, bo widocznie Bóg tak chce, więc powinnością kobiety jest jak najlepiej je wychować. Rodziła osiem razy, obok toczyła się wielka historia, a ona musiała w każdej sytuacji troszczyć się o swoje dzieci. Także wówczas, kiedy wybucha stan wojenny, o którego istocie i dalszym ciągu nikt nie miał wówczas wyobrażenia, Lech Wałęsa zostaje internowany, zbliżają się święta, w sklepach wszystko na kartki. Pani Danuta zamawia na wsi świniaka, którego przywozi jej samochód użyczony przez Tadeusza Fiszbacha, I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku. Scena nieomal surrealistyczna, ale ilustrująca też jeden z paradoksów tamtych czasów.

Jest Danuta W. emancypantką, która nie miała świadomości, że to, co robi, jest niespotykaną wręcz w polskiej tradycji manifestacją emancypacji. Kiedy nadszedł właściwy czas, przemówiła własnym głosem. Wydarzeniem przełomowym – i w spektaklu jest to mocno podkreślone – był wyjazd do Oslo, gdzie w imieniu męża odbierała pokojową Nagrodę Nobla. Dała radę, uwierzyła w siebie, choć mąż jej wystąpienie ocenił jedynie na trójkę z plusem. Może był zazdrosny. Tak jak wtedy, gdy żona relacjonowała mu czyjś sąd, że mianowicie nie byłoby takiego Wałęsy, gdyby nie było przy nim takiej Wałęsowej. Kto to powiedział? – spytał, jakby chciał przeprowadzić prywatne śledztwo.

Książka musiała być dla niego ogromnym zaskoczeniem. Ale trudno się dziwić, nagle okazało się, że kobieta, z którą przeżył tyle lat, która urodziła ośmioro dzieci, jest kimś innym, niż myślał. A może – mówiąc dokładniej – także kimś innym. Potrafiącym skupić na sobie uwagę publiczną, co do niedawna było zarezerwowane dla niego.

Historia od kuchni

Jest wreszcie Wałęsowa świadkiem historii, którą postrzega w charakterystyczny dla siebie sposób. Z boku, z perspektywy pokoju dziecięcego i kuchni. Czy siedzący na warszawskiej premierze w pierwszym rzędzie Andrzej Wajda nie pomyślał, choćby przez moment – jaka szkoda, że nie zrobiłem filmu o Wałęsie i jego czasach widzianych oczami żony? To niezwykle ciekawy punkt widzenia. Pani Danuta zanotowała z dziejącej się na jej oczach wielkiej historii przede wszystkim to, co było w danym momencie ważne dla niej. Zapamiętała to, co zapamiętała, niekoniecznie zdarzenia opisywane dzisiaj w podręcznikach historii.

Po swojemu opowiada o spotkaniach z wielkimi tego świata (królowa brytyjska to w jej narracji „fajna babka”) lub podróżach z mężem prezydentem (z wyjazdu do Stanów zapamiętała jedynie, że w samolocie spuchły jej nogi). Gdzieś było przyjemnie, gdzie indziej nie całkiem, ktoś był sympatyczny, ktoś nie.

Nie ma nawet w tych wspomnieniach wielkiego zadziwienia światem. Danuta W. pozostała bowiem sobą, wszystko, co się w życiu zdarza, należy przyjmować ze spokojem, bo prostu tak miało być. A w sumie i tak najważniejsze jest nasze życie, rodzina, dzieci, świat, który stwarzamy wokół siebie, w którym czujemy się najpewniej i do którego wracamy z najbardziej ekscytujących podróży.

Krystyna Janda, tak jak zapowiadała, nie ma zamiaru grać Danuty Wałęsowej, po prostu mówi jej tekstem, obierając jabłka na szarlotkę. Choć są momenty, np. gdy opowiada o spotkaniach z Ojcem Świętym albo grozie stanu wojennego, kiedy śmielej używa środków aktorskich, zawsze z bardzo dobrym skutkiem. W drugiej części spektaklu szarlotka, przygotowywana według przepisu Danuty Wałęsowej, już się piecze, co możemy podglądać, ponieważ piekarnik jest przeźroczysty („Fantastyczny piekarnik! – zauważyła jedna z pań, wychodząc z przedstawienia. – Muszę taki mieć!”). Z tyłu sceny niemal przez cały czas lecą zdjęcia filmowe, głównie historyczne, ale potem też prywatne. W ostatnim ujęciu widzimy Wałęsową w ogrodzie; idzie wśród szpaleru jabłoni.

To raczej dalekie skojarzenie, ale w którymś momencie spektaklu w Polonii przypomniała mi się scena z wujkiem w „Kartotece” Różewicza. Bohater żyjący w świecie wartości chaotycznych zachwyca się odwiedzającym go krewnym z prowincji: „Wujek jest prawdziwy! I kapelusz prawdziwy. I wąsy prawdziwe, i nogi prawdziwe, i spodnie prawdziwe, i serce prawdziwe, i uczucia, i myśli prawdziwe. Cały prawdziwy wujek. Nawet kamaszki u wujka są prawdziwe, i guziki, i słowa. Prawdziwe słowa”.

Kończy się warszawska premiera. Krystyna Janda wypowiada ostatnie zdania monodramu i zaprasza na szarlotkę. Na scenę wychodzi bohaterka spektaklu. I to widać z najdalszych rzędów: prawdziwa Danuta W.!

Polityka 42.2012 (2879) z dnia 17.10.2012; Kultura; s. 92
Oryginalny tytuł tekstu: "Szarlotka Danuty W."
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną