Szatańskie wertepy
Recenzja książki: Janusz L. Wiśniewski, "Na fejsie z moim synem"
Janusz L. Wiśniewski, Na fejsie z moim synem, Wielka Litera, Warszawa 2012, s. 448
W nowej powieści Janusza L. Wiśniewskiego „Na fejsie z moim synem” autor, jako swoja nieżyjąca matka, pisze sam do siebie o różnych rzeczach na Facebooku. W jednym przypadku musi wysłać sobie (jako swoja matka) tekst, wcześniej przez siebie przetłumaczony, bo matka nie zna angielskiego. Wysyłając sobie swoje tłumaczenie zaznacza to w przypisie. Autor komunikuje sobie o wszystkim, co wyczytał w Google (DNA, historia Bydgoszczy, życie seksualne zakonnic etc.), opatrując to różnymi spostrzeżeniami: „A śmierć Chrystusa na krzyżu to jedna z najważniejszych podstaw chrześcijaństwa jest. Tak mi się synuś na dzień dzisiejszy wydaje”. Wszystkie te refleksje zrzuca na matkę.
Przykro to mówić, ale Wiśniewski urządza matce w książce piekło. I to w sensie dosłownym, albowiem po śmierci umieścił ją właśnie w nim i stamtąd każe przysyłać sobie niekończące się korespondencje. Rozumiemy myśl autora: dzisiejsze piekło jest na fejsie. Matka musi w nim żyć wśród „znajomych”, którzy tam trafili. Wszyscy przez całą wieczność robią to, co o sobie wyczytali w Google, np. taki Wojaczek „pije wszystko, co ciekłe jest, etanol zawiera i mu w rękę wpadnie, na esperal wszyty w pośladek zupełnie nie bacząc”. Prowadza się z Sylvią Plath, bo łączy ich zamiłowanie do samobójstw, która to skłonność po śmierci wydaje się jednak cokolwiek jałowa.
Współczesnym piekłem jest ich życie wieczne we własnych stereotypach, z których Wiśniewski – zasłaniając się matką – buduje swoje myślowe szatańskie wertepy. Jako przykłady feministek w Polsce podaje np. Szczukę, Krall oraz Gretkowską. Pomijając już fakt, że one do piekła dopiero pójdą, to za feministkę Krall została tu wzięta chyba kanadyjska jazzmanka Diana.