Shephard Fairey, amerykański grafik, przekopiował zdjęcie Obamy z agencji AP, wlał kolory i podpisał „HOPE”. Agencja pozwała go o naruszenie praw autorskich. Doszli do porozumienia. Dzisiaj dzielą się zyskami z dystrybucji plakatu. Richard Prince, słynny amerykański artysta tzw. Pictures Generation, czyli korzystającej z krążących w popkulturze obrazów, wziął do ręki album francuskiego fotografa Patricka Cariou o rastafarianach na Jamajce, powycinał z niego fotografie, domalował i poprzyklejał, co chciał i jak chciał, i wystawił jako własny cykl „Canal Zone” w Galerii Gagosian. Cariou pozwał Prince’a, który przegrał proces. Sąd nakazał zniszczyć wszystkie 21 prac artysty. Galerie w dzielnicy Chelsea w Nowym Jorku zadrżały. Nikt jednak prac nie zniszczył, prywatni kolekcjonerzy, którzy kupowali je po 2,5 mln dol. sztuka, gwiżdżą na surowy wyrok. Prince się odwołał. Przy okazji świat sztuki poznał nazwisko znanego dotąd tylko specjalistom fotografa Cariou.
Wstrząśnięty możliwościami współczesnego druku słynny filozof Walter Benjamin prawie 80 lat temu sformułował myśl, że w momencie, kiedy dzieła sztuki można masowo reprodukować, tracą one swą magiczną moc. Dzisiaj jest o wiele gorzej.
– Ogarnia mnie strach, kiedy przekazuję wysokiej rozdzielczości skany do druku – mówi Zofia Kulik, artystka multimedialna. – Zazwyczaj odbywa się to na zasadzie zaufania, ale myślę, że to nie wystarczy, że trzeba podpisywać precyzyjne umowy, co i komu wolno robić z plikiem.
Jej środkami są fotografia i film, a więc prace, które można zapisać cyfrowo. Oryginał jest sprawą umowną. Przy odpowiednich parametrach technicznych może wyglądać jak reprodukcja. I na odwrót.
Za zmianami w sztuce nie nadąża ani język, ani prawo autorskie.