Aneta Kyzioł: – Organizatorzy największego rosyjskiego festiwalu, Złotej Maski, a także polscy kuratorzy rozpoczynającego się wkrótce przeglądu najciekawszych rosyjskich produkcji ostatnich sezonów, Festiwalu Da! Da! Da!, przekonują, że w rosyjskim teatrze po dekadach zastoju zaczął się czas zmian: estetycznych, mentalnych, politycznych.
Konstantin Bogomołow: – Ta zmiana jest realna, rosyjski teatr przestaje być samozadowolony. Oczywiście, poczucie własnej wielkości jeszcze jest obecne, ale młodzi myślowo już są gdzie indziej. To taki „chiński efekt”: nowe pokolenie twórców nagle poczuło, że jest bardzo opóźnione i zaczęło się bardzo intensywnie karmić tym, co zdarzyło się w teatrze europejskim w ostatniej dekadzie. Intensywność połykania tych informacji zaczyna skutkować albo poskutkuje w najbliższym czasie dużym skokiem artystycznym.
Moskiewscy krytycy pisali o dużej roli w tym procesie polskiego teatru – pokazywanych w Rosji spektakli Krystiana Lupy, Krzysztofa Warlikowskiego i Jana Klaty. To ważni dla pana twórcy?
Ta fala polskiej reżyserii, z jej wolnością, upolitycznieniem, aktywną refleksją nad historią – wszystko to na mnie rzeczywiście wpłynęło. Rozwiązania sceniczne, swobodna konstrukcja spektaklu w moim teatrze to wpływ Warlikowskiego, a gra aktorska to przede wszystkim wpływ Lupy. Ale muszę też szczerze przyznać, że teraz, będąc w Polsce, zauważyłem, że polscy artyści mają mniejsze rozeznanie w tym, co obecnie dzieje się w europejskim teatrze, niż młodzi Rosjanie. Chociaż Berlin jest przecież bliżej Warszawy.
W pewnym momencie z reżysera filologa, mistrzowsko łączącego różne teksty w spójne, erudycyjne, ale klasyczne spektakle, stał się pan twórcą radykalnym i zbuntowanym.