Narodowy Stary Teatr w Krakowie, który od kilku miesięcy ma nowych dyrektorów, duet Jan Klata-Sebastian Majewski, kończy sezon trzema premierami. Promuje je hasło: „Prawy czerwcowy, lewy czerwcowy, środkowy czerwcowy”. I wydaje się, że ostatni człon hasła można interpretować jako środkowy palec pokazany politykom i tworzonemu przez nich „ustrojowi gospodarczo-demokratycznemu”, z rządami globalnych korporacji, wycofywaniem się państwa ze sfery publicznej, zabetonowaną sceną polityczną i rosnącym rozwarstwieniem ekonomicznym społeczeństwa. Dorobek III RP jest analizowany także na scenach w Poznaniu, Warszawie, Bydgoszczy i Wałbrzychu. Diagnozy nie sprzyjają świętowaniu, wznoszeniu toastów ani pochodom z orłem z czekolady. To teatr oburzonych. Ale też zagubionych, bezsilnych i wściekłych na to, że ich głos nie ma żadnego znaczenia.
Wciągnąć grubą kreskę
Nie powinno się oglądać procesu powstawania dwóch rzeczy: parówek i polityki – to wyświechtane powiedzenie, przypomniane przez twórców „Bitwy warszawskiej 1920” ze Starego Teatru w Krakowie, Pawła Demirskiego i Monikę Strzępkę, mogłoby patronować wszystkim sztukom z rozliczeniowego nurtu. Spektakl Strzępki, choć jego bohaterami są – z grubsza – uczestnicy słynnego cudu nad Wisłą, który zatrzymał marsz bolszewizmu na Europę, otwiera sekwencja zdjęć polityków, budowniczych i rządzących III RP. Na widowni wywołują ironiczne parsknięcia.
Oglądamy obraz tzw. polskich mężów stanu i ich (brak) wizji niepodległej Polski. Marszałek Piłsudski (świetny Michał Majnicz) do ostatniej chwili zwleka z podjęciem decyzji o ataku, przykrywa się kocem i marzy o „polskim długim weekendzie”.