Kultura

Najdrożsi fani

Bilety dla vipów

Beyonce na londyńskim stadionie wita publiczność „Złotego Kręgu”. Tu wstęp, do strefy specjalnej kosztował dodatkowo 30 funtów. Beyonce na londyńskim stadionie wita publiczność „Złotego Kręgu”. Tu wstęp, do strefy specjalnej kosztował dodatkowo 30 funtów. Tullio Puglia/Chime For Change/Getty Images / FPM
Letni sezon, pełen występów wielkich gwiazd, pokazał, że i w Polsce robi się pieniądze, sprzedając coś więcej poza samym koncertem.
Mimo spadku dochodów całego przemysłu muzycznego ludzie są skłonni płacić coraz więcej za spotkanie z artystą na żywo.Gil Cohen Magen/Reuters/Forum Mimo spadku dochodów całego przemysłu muzycznego ludzie są skłonni płacić coraz więcej za spotkanie z artystą na żywo.

Artykuł w wersji audio

Pierwsi stracili cierpliwość polscy fani Depeche Mode. A znani byli dotąd jako osoby wytrwale wyczekujące na każdy występ ulubionej grupy. W kwietniu, gdy rozpoczęła się sprzedaż biletów na dodatkowy, drugi koncert zespołu (który odbędzie się w przyszłym roku w Łodzi), spojrzeli w cennik i zobaczyli, że jeśli naprawdę kochają, muszą wysupłać dodatkowe pieniądze na nową kategorię biletów.

Świat koncertowy dopiero oswaja się z wynalazkiem Golden Circle (GC) – dosł. Złotego Kręgu, czyli nieco droższych kart wstępu, które uprawniają do wejścia tuż pod scenę, do elitarnego podsektora. Żeby dostać się na łódzki koncert do Złotego Kręgu, trzeba zapłacić 275 zł, zamiast zwykłych 220 zł, uprawniających do wejścia na płytę hali. Jednak, kto choć raz był na rockowym koncercie znanej grupy, wie, że po otwarciu bramek fani rzucają się zwykle do wyścigu, by wylądować „pod barierką”, czyli jak najbliżej zespołu. Dzięki Golden Circle promotorom koncertowym udała się niezwykła sztuka: objęli ten fanowski obyczaj podatkiem. Problem polega na tym, że firma Live Nation, organizator koncertu w Łodzi, wprowadziła jeszcze jedną kategorię: Golden Circle Early Entrance (GCEE), czyli Złoty Krąg z Wczesnym Wejściem. Umożliwia wcześniejszy wstęp na imprezę, czyli ominięcie tradycyjnego wyścigu – za jedyne 385 zł.

Obraziło to grupę fanów Depeche Mode – bo przecież pod barierką chcą demonstrować miłość do zespołu, a nie status materialny. Zaproponowali bojkot biletów GCEE i próbowali zainteresować sprawą Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Ten jednak – choć wcześniej zajmował się już skargami związanymi z biletami oferowanymi przez Live Nation (międzynarodowego giganta w tej branży, z wyłącznością na organizowanie koncertów wielu największych gwiazd, m.in. Madonny czy U2) – w tej sprawie postępowania nie prowadzi. Bo samo różnicowanie cen biletów to niewystarczająca podstawa. – Prawa wolnego rynku wkraczają w sferę kultury, czy tego chcemy czy nie – odpowiada rzeczniczka prasowa UOKiK Małgorzata Cieloch. – Popyt na usługę „bycia pierwszym” rodzi podaż po stronie oferujących bilety.

Z bojkotem też nie wyszło. Bilety Golden Circle Early Entrance na łódzki koncert Depeche Mode nie są już dostępne. W sprzedaży pozostał za to pakiet VIP za 990 zł.

Koniunktura na koncerty 

Za granicą w ostatnich sezonach najgoręcej dyskutowano właśnie o biletach vipowskich. Mniej więcej w tym czasie, gdy polscy depesze zawiązywali sojusz w sprawie biletów GCEE, brytyjscy fani Rolling Stones protestowali w sprawie biletów na 50-lecie zespołu świętowane w Hyde Parku. Weszły do sprzedaży podzielone na trzy kategorie, rzekomo według odległości od sceny – za równowartość ok. 1,5 tys. zł (te najbliżej), a potem za 1 tys. i 500 zł. Wszystkie sprzedały się w ciągu kilku minut. Tyle tylko, że diagram, według którego prezentowano strefy, nie do końca oddawał rzeczywistość – granice stref były poprowadzone tak, że kupno biletu za 1500 zł okazało się kompletnie nieopłacalną inwestycją. Ci z najtańszymi kartami wstępu stali tuż obok. Organizatorzy tłumaczyli to wolą zespołu – jego członkowie uznali, że chcą mieć kontakt z posiadaczami zwykłych biletów. Tym, którzy zapłacili za najdroższe, vipowskie, zaoferowano więc możliwość wymiany biletu na tańszy.

W całym procederze widać rzeczywiste intencje dzisiejszych promotorów koncertowych. Według jednego z szefów AEG Live (główny konkurent Live Nation, organizator koncertu w Hyde Parku), cel jest dziś prosty: wyciągnąć od 10 proc. widowni – najbardziej zagorzałych fanów – tyle samo co od pozostałych 90 proc. Przyznał to na łamach „New York Timesa”.

 

Sprzyja temu znakomita koniunktura na koncerty. Mimo spadku dochodów całego przemysłu muzycznego ludzie są skłonni płacić coraz więcej za spotkanie z artystą na żywo. Dane „Pollstar”, czołowego magazynu branży koncertowej, mówią o prawie 150-proc. wzroście średnich cen biletów w ciągu ostatnich 15 lat. Widać to znakomicie na polskim rynku, gdzie dodatkowo pojawiły się w ostatnich latach nowe wielkie hale i stadiony. Bilety na niedawny show „The Wall” Rogera Watersa na Stadionie Narodowym stanowiły wydatek od 242 zł (najgorsze miejsca) do 1310 (w pakiecie VIP), wcześniej szybko sprzedawały się u nas m.in. karty wstępu na koncert Paula McCartneya (242–1100 zł), Justina Biebera (170–1500 zł) i wspomnianej grupy Depeche Mode (176–825 zł). Górne granice cenowe to właśnie owe pakiety vipowskie, specjalne usługi sprzedawane wraz z samą wejściówką i dobrym miejscem na sali. Zamożni (lub raczej mający zamożnych rodziców) miłośnicy Biebera mogli sobie pozwolić na pakiet Meet&Greet Experience, który za 1500 zł obejmował zestaw gadżetów, płytę winylową z autografem oraz – uwaga – możliwość zrobienia sobie zdjęcia z gwiazdą. VIP-pakiet na Rogera Watersa dawał możliwość uczestnictwa w 2,5-godzinnym przyjęciu przed koncertem, miejsce parkingowe, wybór alkoholi i bogaty catering. Wszystko w specjalnie do tego celu przeznaczonym VIP-roomie – w końcu wypada jakoś wykorzystać fakt, że nowe obiekty, wybudowane na Euro 2012, mają rozbudowane strefy dla vipów.

Oglądając ofertę koncertową Watersa, trudno nie przypomnieć sobie przesłania albumu „The Wall”, który opowiadał m.in. o murze wzajemnego niezrozumienia, wznoszonym między artystą a jego publicznością. W tym wypadku mur rośnie raczej między zwykłymi sektorami a tymi dla uprzywilejowanych.

Droższe usługi 

Kiedyś koncerty rockowe szły raczej w stronę odrzucenia nierówności i przywilejów. To poczucie wspólnoty i równości miało je różnić od innych sektorów kultury. Dziś, kiedy odbiorcy się starzeją, a działalność koncertowa zmieniła się w twardą gałąź biznesu, nie ma miejsca na skrupuły. Za amerykański koncert Bon Jovi (u nas grali w tym sezonie po raz pierwszy, w USA mają status jednego z koni pociągowych całej branży) można zapłacić oficjalnie nawet 1750 dol. – tyle kosztował ostatnio pakiet, w ramach którego ozdobne składane krzesełko z logo zespołu można było zabrać do domu. I znaleźli się tacy, którzy w ten sposób zebrali cały zestaw krzeseł do salonu.

Na vipach zarabiają już prawie wszystkie największe legendy rocka. Nie tylko McCartney czy Stonesi, nawet Bob Dylan, choć w jego przypadku Hot Ticket Experience, obejmujący szereg gadżetów, wcześniejsze wejście i imprezę „rozgrzewającą”, sprzedaje nie organizator koncertu, tylko zewnętrzna firma. To częsta praktyka pozwalająca artyście zachować pozory starych ideałów. Do rzadkości należą postawy takie jak słynącego ze świetnych występów na żywo Bruce’a Springsteena, który dba o niewygórowany poziom maksymalnych cen biletów i wybiera hale pozbawione stref vipowskich.

Najbardziej uderzającą zmianą są jednak specjalne bilety na festiwale. W 1970 r., u zarania ery wielkich imprez muzycznych pod gołym niebem, brytyjskie Glastonbury sprzedawało bilety za funta, w co wliczone było mleko od miejscowych krów – pod warunkiem że wydoiło się krowę samemu. Dziś uczestnictwo w Glastonbury (bilety rozchodzą się błyskawicznie) to koszt rzędu 1 tys. zł. Można tu zamieszkać na specjalnie wydzielonym luksusowym kempingu, płacąc kilka tysięcy funtów. Popularne amerykańskie festiwale Bonnaroo i Mountain Jam oferują (w cenach od kilku tys. dol. w górę) pakiety, w ramach których zostaniemy przywiezieni do rozstawionego dla nas namiotu lub domku z wygodami, dostaniemy jedzenia i picia do woli, opiekę pokojówki, sesje masażu i wózek golfowy do poruszania się po gigantycznej zwykle powierzchni takiej imprezy.

 

Większość nieźle prosperujących polskich festiwali unika wciąż sprzedaży takich usług, jednak ten rok przyniósł zaskoczenie w postaci cennika pakietów specjalnych Orange Warsaw Festivalu, czyli znów imprezy odbywającej się na Stadionie Narodowym, z Beyoncé jako główną gwiazdą. Zwykłe karnety kosztowały od 239 do 439 zł, ale najbardziej interesujące były te droższe usługi. Był oczywiście pakiet Golden Circle (439 zł) i Golden Circle Early Entrance (539 zł). Za 999 zł – karnet Premium, z oddzielną bramką wejściową i dostępem do strefy Premium. Za 1200 zł – pakiet z dostępem do jedzenia i picia w strefie VIP. Za 1500 zł – VIP Golden Circle (to samo, tylko z możliwością przechodzenia do Golden Circle). Za 1650 zł – pakiet King, z wyżywieniem w wyższym standardzie (tylko dwa rzędy). Za 2400 zł – Skybox, czyli prywatne loże z cateringiem, kelnerami i hostessami, w sprzedaży oddzielnie negocjowanej w grupach. Mieliśmy więc już kilka rodzajów specjalnych gości – od biedavipów po tych naprawdę odizolowanych od zwykłej publiczności.

All inclusive 

Michael Eavis, twórca Glastonbury, mówił dwa lata temu o ekonomicznych zagrożeniach stojących przed całą branżą festiwalową. Wygląda na to, że organizatorzy takich imprez chcą wyprzedzić kryzys branży. Dotyczy to festiwali na całym świecie. W RPA wielki Cape Town Jazz Festival zarabia w dużej części dzięki pakietom VIP sprzedawanym całym korporacjom. W Finlandii, gdzie obowiązują – podobnie jak u nas – dość ostre ograniczenia związane ze spożyciem alkoholu na imprezach masowych, pakiety vipowskie służą w pewnym stopniu do rozwiązania tego problemu. Droższy bilet upoważnia bowiem do wchodzenia z alkoholem pod scenę. W każdej postaci jednak proceder jest krytykowany. Festiwal muzyczny to nie wczasy all inclusive, nawet jeśli plastikowe opaski na rękę, zakładane na czas trwania imprezy, mogą go z tego typu wyjazdami kojarzyć.

Problem wygląda więc dziś nieco inaczej, niż go opisał Eavis. Koncerty i festiwale, szczególnie te rockowe, odwołujące się do imprez w rodzaju Woodstock czy Glastonbury, stoją przed problemem wizerunkowym: albo zmienią się w wyjazdy weekendowe z wyszynkiem, albo zrezygnują z części zysków, za to będą trzymać stary styl i fason.

Poza dostępem do jedzenia lub dawaniem szansy dotknięcia ulubionego wykonawcy specjalne pakiety mają bowiem jeszcze jedną wyjątkową cechę – wyśrubowana cena sprawia, że sprzedają się nieco wolniej. Jeśli więc ktoś spośród zagorzałych fanów zespołu spóźnił się z zakupem biletów, to choćby nie był zamożny, rozwiąże sprawę, rozglądając się za pakietem VIP. Z uzyskaniem statusu „bardzo ważnej osoby” taki opłacony pobyt w strefie VIP i tak nie ma wiele wspólnego, więc może po prostu „pakiety dla leniwych”?

Polityka 35.2013 (2922) z dnia 27.08.2013; Kultura; s. 74
Oryginalny tytuł tekstu: "Najdrożsi fani"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną