Janusz Wróblewski: – Uważa pan Stanisława Lema za jednego z najwybitniejszych pisarzy na świecie, dlaczego?
Ari Folman: – Głębia prozy Lema jest niesamowita. Jego powieści funkcjonują na wielu poziomach. Jako fikcje literackie z atrakcyjnymi fabułami. Jako błyskotliwe, często zabawne alegorie. Traktaty filozoficzne. Weźmy „Kongres futurologiczny”. Książka została napisana pod koniec lat 60. ubiegłego wieku jako metafora zniewolenia w epoce komunizmu. Chociaż rzecz dotyczy peerelowskiej rzeczywistości, z oczywistych względów Lem przeniósł jej akcję gdzieś w głąb Ameryki Południowej, do nieistniejącej miejscowości Costaricana. Tam bohater Ijon Tichy zostaje poddany praniu mózgu. Kopiąc głębiej, dojdziemy do wniosku, że jest to historia o poszukiwaniu tożsamości. Człowiek traci kontrolę nad swoimi myślami, marzeniami, nad duszą i ciałem. Jest to również opowieść o wolności. Lecz rozumianej szerzej, nie tylko w kategoriach politycznych. O swobodzie dokonywanych wyborów.
Lem opisał rzeczywistość wirtualną, Internet, elektroniczne czytniki książek, gry komputerowe, iPhone’y na długo, zanim pojawiły się w naszym życiu.
Był profetą. Przewidział nie tylko nowe wynalazki i kierunek rozwoju technologicznego. Ale przedstawił również ponurą wizję chemiczno-farmakologicznych manipulacji, których ludzkość pada obecnie ofiarą. Jeśli ktoś cierpi na depresję, boli go głowa, brakuje mu energii, sięga po odpowiednio silne antydepresanty. Łyka, zostaje uleczony i może iść do pracy. Problemy nie zostały rozwiązane, świat się nie zmienił, lecz człowiek czuje się szczęśliwy.