O dważnie deklaruje, że czuła się jak Nikodem Dyzma. – Moja kariera jest wynikiem szczęścia, zbiegów okoliczności, dobrego menedżmentu, ale też mojej osobowości i charakteru. Znalazłam się w tym świecie przez przypadek, nigdy o nim nie marzyłam – mówi Małgorzata Bela.
Tak naprawdę z bohaterem powieści Dołęgi-Mostowicza łączy ją więc nie jakiś rodzaj oszustwa, ale to, że jej kariera zaczęła się od przypadku. I od przyjęcia.
Studentka, która została modelką
Warszawa, 1998 r. W Teatrze Wielkim pokaz mody. Kolekcję firmuje nazwiskiem aktor Krzysztof Kolberger, projektuje Krzysztof Łoszewski. Na widowni artystyczno-kulturalna elita, w tym Andrzej Mleczko w towarzystwie wysokiej studentki anglistyki. Na przyjęciu do dziewczyny podchodzi Dariusz Kumosa, szef agencji Model Plus, i proponuje współpracę. – Małgosia wyróżniała się wzrostem i urodą, ale nie sposób było przewidzieć, czy zrobi karierę, bo takiej gwarancji nigdy nie ma – wspomina Kumosa. – Sukces w tej branży to proces, na który składają się cechy charakteru modelki, przypadki losowe, wsparcie rodziny i agencji.
Trochę trwało, zanim zrobili pierwsze zdjęcia. Bela w ogóle nie była przekonana, że chce być modelką. Od małego chciała być aktorką, ale odwodziła ją od tego mama, mówiąc, że jest za wysoka. Gdy poznała Kumosę, studiowała anglistykę i od 12 lat grała na fortepianie, co wyrobiło w niej dyscyplinę i pracowitość, z której słynie do dziś. O swoim przyszłym zawodzie miała blade pojęcie, modelki kojarzyły jej się z teledyskiem George’a Michaela „Freedom” z 1990 r.