Gdy w dziewiątym odcinku pierwszego sezonu serialu „Gra o tron” z rozkazu króla Joffreya zginął grany przez Seana Beana Eddard Stark, skrzynka mailowa HBO szybko zapełniła się wyrazami żalu, groźbami oraz deklaracjami bojkotu tej i wszystkich innych produkcji stacji. Gdy dwa sezony później, również w dziewiątym odcinku, widzowie byli świadkami tak zwanych Krwawych Godów, reakcje były bardziej gwałtowne. Widzowie nagrywali rozpacz swoją lub innych – na zamieszczanych w sieci filmikach widać, jak płaczą i krzyczą, niektórzy zakrywają głowy kołdrami i poduszkami, nie mogąc patrzeć na to, co rozgrywa się przed ich oczami, inni niczym w transie powtarzają: „Nie, nie, nie...”.
Pojawiały się głosy odradzające George’owi R.R. Martinowi, autorowi przerobionych na serial powieści, wchodzenia do ciemnych uliczek, na Twitterze ktoś nawet zadeklarował, że gdyby w tej chwili spotkał pisarza, dźgnąłby go w serce. Pewna fanka napisała, że wydała na świat dwójkę prawie czterokilogramowych dzieci, ale oglądanie Krwawych Godów bolało ją bardziej niż oba porody w sumie.
Tymczasem sprawca całego zamieszania zacierał ręce i chichotał niczym mały chłopczyk, któremu wyszła wyjątkowo zmyślna psota. Z rozgoryczonych fanów serialu żartował, że teraz już wiedzą, dlaczego ich znajomi, którzy czytują książki fantasy, byli tacy smutni 13 lat temu, gdy ukazywał się książkowy pierwowzór – to właśnie ci czytelnicy serii nagrywali reakcje przyjaciół i rodziny na gwałtowny zwrot akcji, a następnie wrzucali filmiki na YouTube.
Krwawy następca Tolkiena
Bo choć historia ogólnoświatowej popularności „Gry o tron” rozpoczęła się 17 kwietnia 2011 r.