Po 40 latach istnienia Kronos Quartet nie zwalnia tempa, a swój jubileusz czwórka muzyków z Kalifornii obchodzi przez cały sezon. To zresztą sytuacja wyjątkowa, bo zwykle kwartet odbywa trasy tylko przez pięć miesięcy w roku; pomiędzy nimi szlifuje nowe projekty i nagrywa płyty. W Polsce grywa regularnie, choć początki były niełatwe.
W 1983 r. odbywały się pertraktacje z Warszawską Jesienią w kwestii przyjazdu młodego zespołu. Komisja programowa nie zdecydowała się go jeszcze zaprosić, lecz – ku zdziwieniu organizatorów – czwórka muzyków mimo to pojawiła się w Warszawie. David Harrington, pierwszy skrzypek i mózg kwartetu, świetnie pamięta ten dzień: – Tylko my spodziewaliśmy się siebie na tym festiwalu – żartuje. Szybko zorganizowano im występ w najmniejszej sali warszawskiej uczelni muzycznej. To był skromny, ale ciekawy koncert muzyki amerykańskiej; większość nazwisk kompozytorów była tutejszej publiczności zupełnie nieznana.
Zespół powrócił dopiero w 1992 r., już opromieniony międzynarodową sławą, od razu na dwa koncerty, z oprawą świetlną przypominającą bardziej koncerty rockowe niż kwartetu smyczkowego (kształt występów, jak mówi Harrington, wypracowywali przez lata). Obok dwóch kompozycji Johna Zorna, słynnego dzieła Steve’a Reicha „Different Trains” czy utworów ze świeżo wówczas wydanej przebojowej płyty „Pieces of Africa”, po raz pierwszy polska publiczność miała możność usłyszeć dwa dzieła Henryka Mikołaja Góreckiego zamówione przez Kronos Quartet.
Z Góreckim muzycy kontakty mieli szczególnie serdeczne i osobiste, mimo iż nie mówił on po angielsku, a oni – po polsku czy niemiecku.