Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Ofiara gwiezdnych wojen

Friedkin dla „Polityki”: „Egzorcysta” nie jest filmem antykatolickim

William Friedkin – reżyser, klasyk kina hollywoodzkiego. Autor m.in. szokującego horroru „Egzorcysta” i oscarowego kryminału „Francuski łącznik”. William Friedkin – reżyser, klasyk kina hollywoodzkiego. Autor m.in. szokującego horroru „Egzorcysta” i oscarowego kryminału „Francuski łącznik”. Getty Images
Rozmowa z reżyserem Williamem Friedkinem o błędach, umieraniu i o tym, że niepowodzenia uczą więcej.
„Egzorcysta”. Horror Friedkina o opętaniu.East News „Egzorcysta”. Horror Friedkina o opętaniu.

Janusz Wróblewski: – „Nakręciłem filmy, których nie powinienem, i takie, których sukces nie zrobił na mnie wrażenia” – czytając pańską autobiografię „The Friedkin Connection”, wydaną niedawno w Ameryce, można odnieść wrażenie, że był pan straszliwym pechowcem.
William Friedkin: – Nie pechowcem. W życiu popełnia się mnóstwo błędów i przegapia wiele szans. Któregoś dnia w Nowym Jorku otrzymałem przesyłkę. W środku jakieś gryzmoły, dziwne napisy w kształcie graffiti z adnotacją, żebym przyjął te młodzieńcze szkice jako skromny wyraz wdzięczności za moje filmy. Podpisane Jean-Michel Basquiat. Bez zastanowienia wyrzuciłem je do kosza. Dzisiaj byłyby warte miliony.

Innym razem dostałem taśmę demo z piosenką „Little Red Corvette” w stylu soul-disco z groteskowo piskliwym głosem mężczyzny z zapytaniem, czy nakręciłbym do tego teledysk dla nowo powstającej stacji MTV. Facet nazywał się Prince. Nie odpisałem. Odmówiłem też kupienia za grosze koszykarskiego klubu Boston Celtics, ponieważ biznes sportowy wydawał mi się bez przyszłości. Nie chciałem być sponsorem początkującego 15-letniego pięściarza Mike’a Tysona oraz współproducentem „Gwiezdnych wojen”, chociaż mój przyjaciel Francis Ford Coppola gorąco mnie do tego namawiał.

Po pięciu Oscarach za „Francuskiego łącznika” i sukcesie „Egzorcysty” w połowie lat 70. nie było gorętszego od pana nazwiska w Hollywood.
Wszystko się zmieniło po wejściu na ekrany „Gwiezdnych wojen”. Ta naiwna historyjka science fiction z okropnym scenariuszem, za który nikt poważny nie chciał się wziąć, odniosła największy sukces komercyjny w historii amerykańskiego kina i nieodwracalnie zmieniła nastawienie publiczności. Ja i całe moje pokolenie tzw. Nowego Holly­wood, wychowane na telewizji w latach 60., wierzyliśmy, że powinniśmy robić inteligentne, realistyczne dramaty o przemianach współczesnej Ameryki. A nie komiksy o fruwających superbohaterach w maskach, którzy ratują świat.

Nakręciłem wtedy thriller polityczny „Sorcerer” z muzyką Tangerine Dream o czterech wyrzutkach przewożących ciężarówką nitroglicerynę przez dżunglę (swobodną wersję francuskiej „Ceny strachu”), który uważam za swój najlepszy film. Przepadł właśnie z powodu „Gwiezdnych wojen”.

Polityka 33.2014 (2971) z dnia 11.08.2014; Kultura; s. 96
Oryginalny tytuł tekstu: "Ofiara gwiezdnych wojen"
Reklama