Szturm na Luwr
Jak poradzić sobie z tłokiem w największych muzeach na świecie
W ostatnich dwóch dekadach na Zachód ruszyła nowa, potężna fala turystów z Chin i Rosji. Większość z nich marzy, by w ramach wycieczki zobaczyć „Mona Lisę”, a najlepiej jeszcze parę innych arcydzieł, znanych im dotychczas z reprodukcji. Gdy po raz pierwszy zwiedzałem Luwr w 1978 r., przed słynnym obrazem Leonarda da Vinci stało poza mną jakieś 5–6 osób. Rok temu nie mogłem dostać się do sali, w której jest pokazywany. Niegdyś w samym środku urlopowego szaleństwa bilet do Galerii Uffizi we Florencji kupowało się bez kolejki. Dziś najlepiej zamówić go z miesięcznym wyprzedzeniem.
Te subiektywne odczucia znajdują potwierdzenie w statystykach. Pismo „The Art Newspaper” wydaje coroczne raporty poświęcone frekwencji w muzeach. Pomiędzy 2007 a 2013 r. o 30 proc. wzrosła liczba zwiedzających Metropolitan Museum oraz Museum of Modern Art (MOMA) w Nowym Jorku, o 40 proc. – British Museum, o 50 proc. – National Gallery w Londynie, a o 100 proc. – Reina Sofia w Madrycie. Statystyki pokazujące dłuższą perspektywę są jeszcze bardziej szokujące. Wszystkie placówki Tate Gallery odwiedziło w 1985 r. 1 mln osób, w 2000 r. – już 2 mln. A w 2013 r. – 7,5 mln. Przez Luwr (niezagrożony światowy rekordzista) już teraz przewija się rocznie średnio 9,5 mln złaknionych sztuki, a w wydanym niedawno przez to muzeum raporcie szacuje się, że do 2025 r. liczba ta wzrośnie do 12 mln!
Dla muzeów każdy zwiedzający to dodatkowe pieniądze. Te wydane na bilet, ale też te zostawione w księgarni, sklepie z pamiątkami czy w kawiarence. Trudno więc stawiać tamę przy kasie – lepiej znaleźć sposób, jak na tym zjawisku zarobić.
Rozwiązanie przez pączkowanie
Metoda najbardziej oczywista, przynajmniej na pozór, to tworzenie nowych przestrzeni wystawienniczych, mogących pomieścić więcej osób.