Co z tego, że centrum miejscami wygląda prawie jak Wall Street, nad Wisłą tętnią życiem kluby, a na każdym rogu – wege knajpki. Paradoksalnie, im lepszy i bardziej światowy wizerunek ma Warszawa, tym gorzej wypada w literaturze. Przypomina schlanego mężczyznę, który budzi się wieczorem i chce jeść. Więc pożera kolejnych ludzi, najchętniej przyjezdnych i ambitnych. Zamienia w potwory studentów, pracowników korporacji, reklamiarzy, artystów, hipsterów. Powieści Jakuba Żulczyka „Ślepnąc od świateł”, Michała R. Wiśniewskiego „Jetlag”, Magdaleny Żelazowskiej „Zachłanni” czy Wojciecha Engelkinga „(niepotrzebne skreślić)” są rozliczeniem z własną generacją skrajnych egoistów, którzy walcząc o przetrwanie i coraz lepszy byt, są w stanie zrobić wszystko.
Napędzani przez kokę
„Warszawa jest klatką pełną hodowlanych, przeznaczonych na eksperymenty zwierząt (…). Warszawa to diagram przemocy. Każdy egzystuje tu po to, aby zdobyć i utrzymać swoje. Stanowisko, mieszkania, kredyty, wygraną, po którą idzie z nożem przez ciemny las, za którą odda wszystko i wszystkich, a gdy już ją ma, gdy ona tkwi w jego śliskiej, zaciśniętej dłoni, ten mały guzik, gówno wart, wtedy opędza się od całej reszty, wymachując tym samym nożem, szczekając i warcząc, drapiąc i gryząc” – tak widzi Warszawę Jacek, diler narkotykowy, bohater ponurej i bardzo dobrze napisanej powieści Jakuba Żulczyka „Ślepnąc od świateł”.
Jacek zna to miasto od podszewki, wie, gdzie ludzie bywają w danym tygodniu, bo w tym mieście miejsca modne zmieniają się co tydzień. Krąży między ludźmi z reklamy, dziennikarzami, bogatymi znudzonymi żonami, dziećmi znanych rodziców. Sam jest „słoikiem” – przyjechał z Olsztyna na ASP.