Napięcie rosło jak przed ważnym wydarzeniem sportowym z Polakami w finale. W przeddzień gali oświadczenia wydali prezydent i premier RP. Wreszcie w poniedziałek o godz. 3.11 naszego czasu nastąpiło rozstrzygnięcie: mamy Oscara! 57-letniemu Pawłowi Pawlikowskiemu udało się to, co nie udało się wcześniej Andrzejowi Wajdzie, Jerzemu Kawalerowiczowi, Jerzemu Hoffmanowi, Jerzemu Antczakowi, Agnieszce Holland, a nawet Romanowi Polańskiemu nominowanemu w tej samej kategorii już za debiutancki „Nóż w wodzie”. Jest to sukces zasłużony, ale także – z czym w przeszłości zgłaszane przez Polskę tytuły miały kłopot – doskonale przygotowany. Zakończona sukcesem droga „Idy” do Hollywood wiodła przez cały świat.
Wbrew temu, co się dzisiaj wydaje, nie był to triumf natychmiastowy. Filmu Pawlikowskiego nie chciał wziąć do konkursu festiwal w Wenecji, a odmownie potraktowały zgłoszenie także, mniej liczące się, Locarno i San Sebastian. Dopiero nagroda FIPRESCI w Toronto sprawiła, że na „Idę” zwrócono uwagę. Od tej pory film jeździ po całym globie, nikt już chyba nie jest w stanie podać aktualnych statystyk, ale z pewnością było to już ponad 60 międzynarodowych festiwali, skąd wracał przeważnie w glorii zwycięzcy. Dodajmy do tego pięć Europejskich Nagród Filmowych, w tym tę najważniejszą. Startowała zatem „Ida” w amerykańskich igrzyskach niejako w roli reprezentantki kina europejskiego.
Co ważniejsze, „Ida” nie podzieliła losu tzw. filmów festiwalowych, pozostających, mimo kolejnych wyróżnień, w niszy. Obraz trafił do normalnej dystrybucji w USA (3,7 mln dol.