Część III dramatu Mickiewicza jest zupełnie inna niż zrealizowane przez Michała Zadarę we wrocławskim Teatrze Polskim części I, II, IV i utwór „Upiór”. Obrzęd wywoływania duchów i opowieści o romantycznej miłości dawały dużo swobody interpretacyjnej, co Zadara świetnie wykorzystał, tworząc porywające widowisko z akcją osadzoną w lesie, gdzie wiejska wspólnota, której nie wystarcza ani liberalizm, ani Kościół katolicki, zbiera się, by obcować ze swoimi zmarłymi. Guślarz był tu skrzyżowaniem wróża Macieja z detektywem Rutkowskim, zjawy przywędrowały z klasyki filmowego horroru, Gustaw był współczesnym rockmanem prosto z siłowni. Wszystko razem było i śmieszne, i wzruszające, a znane powszechnie fragmenty sąsiadowały z brzmiącymi świeżo, bo zwykle omijanymi przez zmuszonych do dokonywania skrótów inscenizatorów.
Z III częścią tak łatwo nie jest. Powstała prawie dekadę po częściach II i IV i jest poetyckim reportażem upamiętniającym rzeczywiste wydarzenia: więzienie, mękę i wywózki na Sybir litewskiej młodzieży przez rosyjskiego zaborcę, procesy młodzieżowych związków filomatów, filaretów i promienistych z początku lat 20. XIX w. Główne części utworu dzieją się w celach więźniów w klasztorze bazylianów i w apartamentach pałacu ich kata – senatora Nowosilcowa. Jak odnieść się dziś w teatrze do tych faktów? Po 1989 r. polski teatr miał z tym duży problem.
Premiera trwającego pięć i pół godziny spektaklu odbyła się w znaczącym momencie – dokładnie w piątą rocznicę katastrofy smoleńskiej, która wywołała duchy, ale i karykatury romantyzmu.