Histeria satanizmu
Satan panic na krakowskim festiwalu Unsound i nie tylko
Artykuł w wersji audio
Festiwal Unsound zawsze miał dobrą prasę. W tym roku jednak wzbudził wyjątkowe zainteresowanie zagranicznych mediów. Nie tyle za sprawą ambitnego programu ani nawet oryginalnego pomysłu trzymania w tajemnicy personaliów części artystów aż do pojawienia się ich na scenie. O krakowskiej imprezie pisano głównie ze względu na oskarżenie wykonawców oraz organizatorów o „poważny satanizm”, które pojawiło się na jednym z blogów i doprowadziło do zerwania długoletniej współpracy festiwalu z krakowskimi świątyniami.
Oczywiście kuria ma wszelkie prawo decydować, kogo wpuszcza do podległych jej przybytków, i można dyskutować, czy gnostyckie zainteresowania lidera formacji Current 93 – bo o nią głównie poszło – rzeczywiście nadają się do prezentacji w kościelnych murach. Nikt tu jednak nikogo do rozmów nie zapraszał – oskarżenie o satanizm miało siłę dowodu i wyroku zarazem. Jak za starych, dobrych czasów.
Cyrograf zamiast kontraktu
Nieprzeciętnie zdolnych muzyków zawsze podejrzewano o konszachty z diabłem. Cyrograf miał podpisać genialny skrzypek Niccolo Paganini – bo jak inaczej wytłumaczyć jego zręczność? Roberta Johnsona, legendarnego bluesmana, którego spuścizna to jeden z fundamentów muzyki rockowej, również szatan nauczył grać na gitarze. Led Zeppelin – wiadomo. Jeśli kogoś nie przekonuje fakt, że Jimmy Page zamieszkał w Boleskine House, posiadłości należącej niegdyś do okultysty Aleistera Crowleya, niech sobie puści od tyłu „Stairway to Heaven”, by usłyszeć rzekomy toast ku czci księcia ciemności.
Ale bramy piekieł otwarły się na oścież dopiero w latach 80. w liberalnych Stanach Zjednoczonych. Był to czas rządów Ronalda Reagana, a więc religijnej prawicy, chętnie podejmującej walkę z tymi, którzy szydzili z surowej purytańskiej obyczajowości. Krótko mówiąc – z przedstawicielami kultury popularnej, od będących wówczas u szczytu popularności zespołów metalowych, przez komiksy, gry wideo i role playing, aż po kreskówki dla dzieci. Demaskowano wówczas w przemyśle rozrywkowym satanistów, artystów próbowano cenzurować lub ciągać po sądach. Najgłośniejsza była sprawa, w której brytyjski zespół heavymetalowy Judas Priest obwiniano o zawarcie w jednej z piosenek ukrytego przekazu, który nakłonił do samobójstwa dwóch młodzieńców ze stanu Nevada. Medialnym szczytem zjawiska nazwanego satanic panic (ang. szatańska panika) były zorganizowane przez organizację PMRC (Rodzicielskie Centrum Badań nad Muzyką) przesłuchania przed Kongresem, na które wezwano artystów rzekomo odpowiedzialnych za szerzenie zgorszenia wśród młodzieży. Tu jednak Frank Zappa czy Dee Snider, lider grupy Twisted Sister, łatwo rozprawili się z oskarżycielami, posiłkując się konstytucją Stanów Zjednoczonych i zdrowym rozsądkiem.
Pieluszki ze znakiem Bestii
Pal licho rozczochranych muzyków i źle ubranych twórców gier komputerowych – u szczytu satanic panic o oddawanie czci Belzebubowi oskarżano również poważnych przedsiębiorców, w tym Raya Kroca, założyciela firmy McDonald’s, i projektantkę mody Liz Claiborne, do czego mieli się przyznać w programach telewizyjnych. Nikt tego co prawda nie widział, ale każdy znał takich, co podobno widzieli – to wystarczyło, by amerykańskie dzieciaki tłumnie opuszczały sponsorowaną przez McDonald’s baseballową Małą Ligę, a Liz Claiborne musiała się zmagać z bojkotem konsumenckim.
Koncern kosmetyczny Procter&Gamble od połowy lat 80. nie może się do końca otrząsnąć z fałszywych oskarżeń. Najpierw poszło o logotyp firmy – zaprojektowany w 1851 r. znak, przedstawiający brodacza pod 13 gwiazdami, odpowiadającymi 13 brytyjskim koloniom w Ameryce. W latach 80. logotyp doczekał się nowej interpretacji: to przecież nawiązanie do 12 gwiazd z Apokalipsy św. Jana (jedna w tę i we w tę – kto by to liczył?), facet musi być szatanem, bo ma rogi, a kędziory jego brody układają się w trzy szóstki. Znak Bestii!
W 1991 r. firma Procter&Gamble zmodyfikowała logotyp, usuwając budzące niepokój elementy, by w 1995 r. zupełnie z niego zrezygnować na rzecz neutralnych białych liter na niebieskim krążku. To jednak nie wystarczyło, bo ktoś zobaczył prezesa koncernu w popularnym talk-show, rzekomo deklarującego, że część dochodów firmy zasila skarbonki Kościoła Szatana. Niewiele pomogły tłumaczenia, że prezes nie oddaje czci diabłu, nigdy w tym talk-show nie był, a wydatki spółki giełdowej są łatwe do sprawdzenia.
Dopiero wyrok z 2007 r. ostudził nieco zapędy właścicieli zbyt długich języków. Sąd w Salt Lake City nakazał czterem byłym dystrybutorom konkurencyjnego Amwaya, rozpowszechniającym plotki na temat Procter&Gamble, zapłacenie ponad 19 mln dol. odszkodowania. Finał tej ciągnącej się ponad 13 lat sprawy miał miejsce rok później, kiedy oskarżeni handlowcy wycofali apelację i zawarli ugodę z kosmetycznym gigantem.
Raz rozpętanej histerii nie da się jednak zatrzymać najbardziej światłymi decyzjami sądu czy władz federalnych. Satanic panic trwała w Ameryce w najlepsze co najmniej do połowy lat 90., co więcej, przeniosła się do innych krajów – od Wielkiej Brytanii po Australię czy nawet RPA. Jej konsekwencje to nie tylko problemy artystów heavymetalowych czy raperów z dystrybucją ich kontrowersyjnej muzyki ani nawet wymierne straty oczernianej spółki (w Procter&Gamble twierdzą, że satanistyczna plotka pozbawiła ich ponad 500 mln dol. zysku), ale przede wszystkim dramaty rodzinne, złamane kariery czy fałszywe oskarżenia rujnujące życie. Warto tu wymienić choćby najsłynniejsze chyba ofiary amerykańskiej satanic panic, czyli Trójkę z Memphis – nastolatków aresztowanych w maju 1993 r. za zabójstwo trójki dzieci podczas satanistycznego rytuału i skazanych w groteskowym procesie, w którym dowodami były m.in. płyty Metalliki posiadane przez jednego z nich oraz zamiłowanie do ubierania się na czarno. 18 lat później Trójkę z Memphis zwolniono z więzienia – ta sama opinia publiczna, która kiedyś chciała ich spalić na stosie, teraz doprowadziła do podważenia wyroku.
Skoro to wszystko bzdury, jak wytłumaczyć, że rocznie tysiące mieszkańców Ameryki wyjawiały swoim terapeutom oraz organom ścigania wstydliwą informację: molestowali mnie sataniści? Zaczęło się od wydanej w 1980 r. książki „Michelle pamięta”, za którą poszły inne mrożące krew w żyłach świadectwa. Ukuto nawet specjalny termin opisujący te doświadczenia – SRA (Satanic Ritual Abuse, czyli molestowanie podczas satanistycznego rytuału) – bo tak dużo tego było, że bez poręcznego skrótu ani rusz. Ale choć na przełomie lat 80. i 90. zgłaszano w Stanach Zjednoczonych ok. 200 tys. przypadków SRA rocznie, nie skazano ani jednego satanisty.
Z wyjaśnieniem przychodzi nauka, a konkretnie neurobiologiczny fenomen zwany syndromem fałszywej pamięci (FMS, False Memory Syndrome). Jego badaniem zajmują się od lat m.in. naukowcy z Massachusetts Institute of Technology, którzy dowiedli, że wspomnienia nieistniejących zdarzeń potrafimy zaprojektować sobie sami, ale też możemy przyjąć je z zewnątrz, dając je sobie zaszczepić pod wpływem silnych sugestii. Kiedy więc kurz antysatanistycznej histerii opadł, okazało się, że SRA to nieszczęśliwa mieszanka projekcji win popełnionych przez najbliższych na kozły ofiarne, fascynacji horrorami, sugestii ze strony pozostających pod wpływem satanic panic policjantów i terapeutów czy wreszcie lęków związanych z niestabilną sytuacją polityczną i gospodarczą.
Sataniści z „Nowej Wsi”
W PRL swojski wariant satanic panic pojawił się w drugiej połowie lat 80. I tu zaczęło się od rosnącej popularności muzyki metalowej, której demoniczne oblicze było trudne do zaakceptowania w kraju podzielonym pomiędzy plenum a plebanię. Jednym z głównych mitów założycielskich polskiego satanizmu były ekscesy, do których dochodziło na festiwalu w Jarocinie – najczęściej albo mylnie interpretowane, albo całkowicie wyssane z palca. Do dzisiaj powtarza się na przykład, nawet w tekstach aspirujących do miana naukowych, klasyfikację polskich czcicieli diabła spisaną przez węszącego w Jarocinie funkcjonariusza SB. Ten podzielił ich na „satanistów, szatanistów i luciferian” – ktoś pewnie sobie z oficera zażartował, a później wszyscy za nim powtarzali.
Mówiło się też o czarnych mszach na jarocińskim cmentarzu i bluźnierczym rytuale na scenie, podczas którego wokalista grupy Test Fobii Kreon połamał krzyż. Te pierwsze sprowadzały się jednak głównie do popijania taniego wina i aktów wandalizmu, natomiast Zbigniew Zaranek, śpiewak wspomnianej wyżej formacji, do dziś musi walczyć o swoje dobre imię. Bo owszem, połamał krzyż z listewek, który sam wcześniej przygotował, ale – uwaga – krzyż odwrócony, sugerując w ten sposób, po której stronie walki dobra ze złem się opowiada. Gestem tym jednak zapewnił sobie miano „jednego z głównych ideologów polskiego satanizmu” i musi z tym żyć, bo nikogo nie obchodzą jego wyjaśnienia ani fakt, że prokurator umorzył postępowanie w sprawie ewentualnej obrazy uczuć religijnych. Nie czas żałować artystów, gdy płoną stosy.
W listopadzie i grudniu 1986 r. telewizja wyemitowała dwie części filmu „Oto Ameryka” z 1977 r., obejrzanego przez 60 proc. dorosłych Polaków. Śmieciowy dokument pokazywał nietypowe upodobania mieszkańców Stanów Zjednoczonych – od karnawału w Nowym Orleanie i udawanych zapasów, przez dewiacje seksualne, aż po… czarną mszę. Po emisji filmu w Polskę ruszyła stugębna plotka, że sataniści są tuż za miedzą, że będą porywać, gwałcić i składać ofiary z ludzi, i trzeba stawić im odpór. Co ciekawe, „Oto Ameryka” jednych wystraszyła, ale innych zainspirowała – z tego właśnie filmu polscy domorośli sataniści dowiedzieli się, jak może wyglądać czarna msza, zaś z ilustracji do artykułów pisanych wtedy ku przestrodze na łamach takich czasopism, jak „Na Przełaj” czy „Nowa Wieś”, uczyli się, jak rysować pentagram.
Polska szatańska panika – czasem podsycana przez lokalne media, nadgorliwych proboszczów i równie skorych do czynu milicjantów – powracała jeszcze czasem w latach 90. Zwykle zupełnie bez powodu, czasem jako echo prawdziwych przestępstw z diabłem w tle (z niesławnym podwójnym morderstwem w Rudzie Śląskiej w 1999 r. na czele). Dzisiaj zjawisko przypomina o sobie głównie za sprawą duchownych, którzy trafiają na materiały sprzed ćwierćwiecza i w dobrej wierze przekazują je dalej. Najlepszym przykładem słynna lista księdza Sawy, egzorcysty z Bielska, która zrobiła karierę internetowego mema – i nic dziwnego, bo szatańskie nasienie wytropiła we wschodnich sztukach walki, takich filmach, jak „Indiana Jones”, „2001: Odyseja kosmiczna” i „Wojownicze żółwie ninja”, czy w nagraniach Little Richarda, Johna Lennona i Electric Light Orchestra.
Trudno jednak o prawdziwą satanic panic w czasach, gdy Nergal z Behemotha ma lepszy wizerunek medialny od ciągającego go po sądach Ryszarda Nowaka. Jak w piosence Joan Baez: „Nie musicie puszczać tego od tyłu/By zrozumieć znaczenie mych słów” – ale co ciekawe, groźne miny zdeklarowanych satanistów robią na opinii publicznej znacznie mniejsze wrażenie niż żarliwe dementi satanistów domniemanych. Ale może w satanic panic nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale by gonić go?
Tajemnice mniszki Marii
Pomijając popkulturową fasadę, histeria wokół satanizmu do złudzenia przypomina inne legendy miejskie dotyczące tajemnych kultów czyhających na niewinnych obywateli, a już najczęściej na ich jeszcze bardziej niewinne żony i stuprocentowo niewinne dzieci. Kidnaping, morderstwa, kanibalizm, gwałty, orgie, picie krwi… to katalog atrakcji, z którego mogły wybierać nie tylko ofiary satanistów u progu XXI w., ale również ci, co w odpowiednim czasie i miejscu wpadli w łapy heretykom, trędowatym, katarom, templariuszom, arystokratom (im w trakcie rewolucji francuskiej, oczywiście), Żydom, Cyganom i wreszcie katolikom. Tych ostatnich próbowano w podobny sposób dyskredytować choćby w XIX-wiecznej Ameryce za pomocą pamfletów, takich jak „Okropne wyznania mniszki Marii” – w ten sposób protestancka większość próbowała zatrzymać powódź posłusznych Rzymowi imigrantów z Irlandii i południa Niemiec.
Zaczęło się jednak znacznie wcześniej, ale – jak twierdzą historycy – właśnie w Rzymie. Prześladowania pierwszych chrześcijan musiały mieć jakąś legitymację, więc władze imperium rozpuszczały plotki o okropieństwach, których mieli się rzekomo dopuszczać wyznawcy ukrzyżowanego Boga. Dowodem „Oktawiusz” Minucjusza Feliksa, jedyne zachowane do dziś dzieło sprzyjającego nowej religii rzymskiego pisarza. Poganin Cecyliusz Natalis zarzuca w nim chrześcijaninowi Oktawiuszowi Januariuszowi m.in. to, że jego współwyznawcy organizują tajemne rytuały, których uczestnicy ucztują, ludzkie mięso popijając winem, by następnie zaspokoić pijane rządze w dzikiej orgii. Oktawiusz oczywiście zręcznie chrześcijaństwa broni, bo dialogi Minucjusza Feliksa miały przekonać światłych Rzymian do nowej religii.
Nowe czasy niosą nowe wyzwania. Internet może być potężną bronią zarówno w rękach tych, którzy rozsiewają plotki, jak i tych, którzy zajmują się obnażaniem kłamstw i manipulacji.