Miłość do „Gwiezdnych wojen” często łączy się u fanów z niechęcią do człowieka, który je wymyślił. Zaczęło się od tego, że pod koniec lat 90. Lucas postanowił poprawić oryginalną trylogię – początkowo skupił się przede wszystkim na dodawaniu efektów komputerowych, czego nie mógł robić w latach 70. i 80., później jednak zaczął mieszać w samej fabule, choćby zmieniając słynną scenę w kantynie, tak aby to nie Han Solo, bohater, strzelał pierwszy (hasło „Han shot first” to symbol buntu przeciwko nowym pomysłom Lucasa). Czarę goryczy w relacji George Lucas – fani „Gwiezdnych wojen” przelała druga trylogia z lat 1999–2005, czyli „Mroczne widmo”, „Atak klonów” i „Zemsta Sithów”. Te trudne relacje przejął w pakiecie Disney, gdy w 2012 r. za 4 mld dol. kupił Lucasfilm – a więc także prawa do „Gwiezdnych wojen” – i ogłosił, że wkrótce do kin trafi pierwszy z nowej serii filmów. Transakcja ta mogła się okazać trafiona tylko wtedy, gdyby Disneyowi udało się tchnąć w kosmiczną sagę nowe życie i na nowo rozbudzić miłość fanów. Czyli dokonać czegoś, co nie udało się samemu architektowi tego uniwersum.
Idea nowej trylogii z logo Star Wars wyszła od samego George’a Lucasa. Pracę nad pomysłami do epizodów VII, VIII i IX rozpoczął na mniej więcej rok przed sprzedażą firmy, tworząc wytyczne dla przyszłych scenarzystów. Odbyły się nawet rozmowy z Markiem Hamillem, Carrie Fisher i Harrisonem Fordem, czyli – odpowiednio – ekranowymi Lukiem Skywalkerem, księżniczką Leią i Hanem Solo, którzy wszyscy wyrazili chęć ponownego wcielenia się w swoich bohaterów.
Nowa trylogia była dla Lucasa kartą przetargową w rozmowach z Disneyem.