Francuskie „House of Cards” – tak mówi się o „Marseille”, którego wszystkie osiem odcinków Netflix prezentuje od 5 maja. Ale skojarzenia z „Hrabim Monte Christo”, którego akcja toczyła się w tych samych plenerach, też są na miejscu. Osadzony w wielokulturowej i wielorasowej Marsylii, gdzie dzielnice willowe sąsiadują z arabskimi blokowiskami, gettami biedy, beznadziei i przemocy, serial łączy opowieść o polityce i walce o władzę z historią zemsty, także rodzinnej.
– To sześciogodzinny thriller w odcinkach i w gwiazdorskiej obsadzie – zachęca reżyser Florent Emilio-Siri. – W kinie lat 60. i 70., mojego ulubionego okresu, chodziło głównie o charaktery, o złożonych, interesujących bohaterów, ich psychikę, relacje. Teraz szansę na zaprezentowanie skomplikowanych bohaterów, pokazanie ich z wielu stron daje telewizja i seriale.
Akcja toczy się wokół wyborów na mera Marsylii. Ustępujący po ćwierćwieczu rządów Robert Taro na swojego następcę namaszcza młodego Lucasa Barrèsa (Benoît Magimel), od lat niemal członka rodziny. Zanim odejdzie, zamierza jeszcze przeprowadzić w radzie miejskiej projekt przekształcenia miejskiej mariny w nowoczesne centrum biznesowo-rozrywkowe, z hotelami i kasynem. Cios nadchodzi z najmniej spodziewanej strony i zmusi mera do ponownej walki o władzę. W pierwszej scenie serialu widzimy go wciągającego kokainę. W drugiej wchodzi na trybunę honorową wypełnionego po brzegi stadionu Olympique Marseille. – Potrzebowaliśmy do tej roli kogoś równie wielkiego i pełnego sprzeczności jak Marsylia.