Czekamy na autorytety, mędrców wskazujących drogę, podających jasne wartości do wierzenia. Myśliciele chadzają innymi ścieżkami. Nie odpowiadają, tylko pytają. Godzą się na błądzenie, szukają napięć w myśleniu, mowie i życiu. Nie sposób zapytać ich o radę, gdyż zamiast uprościć nasz wewnętrzny mętlik, plączą go jeszcze bardziej. Na myślicieli nikt nie czeka, nikt ich nie woła. Ale bez nich nie ma myślenia. To oni cicho wytyczają ścieżki, którymi kiedyś maszerować będą rozdawcy dobrych rad. Dlatego łatwo ich przeoczyć i minąć na drodze.
Wobec śmierci można tylko milczeć, każde słowo wydaje się zbędne i bezradne. Ale nawet milczenie nie jest zaradne, ono także nie radzi sobie ze śmiercią. Wobec śmierci trzeba być ostrożnym, chodzić na palcach, nie zagadać jej, nie zasypywać jej prochem tytułów, piastowanych stanowisk i orderów. Można tylko skromnie próbować nazwać Zmarłego jego własnym imieniem, licząc, że to ono ocaleje i pozwoli nam żyć dalej.
Spotkałem Cezarego Wodzińskiego jako myśliciela i filozofa. I takimi imionami go nazywałem. To imię rzadkie, choć nadużywane. Dla wielu jest zawodową etykietką, dla nielicznych imieniem własnym.
Uciekam w ogólność, omijam, kluczę, bo jestem bezradny. Ale cały czas mówię przecież o Cezarym. Chadzał bezdrożami, zapuszczał się na rubieże myślenia niedostępne innym. Nie nadążaliśmy za nim, choć się nie ukrywał, mówił do nas i pisał dla nas. Mam w głowie mocno wyryty cytat z Heideggera: „Mowa to dom bycia. W domostwie mowy mieszka człowiek. Stróżami tego domostwa są myśliciele i poeci”. Dawno już te słowa przemieniłem w obraz. Kiedy je powtarzam, widzę zawsze spokojny dom, przyjaźnie zapraszający ciepłym światłem.