„It’s not the time of my life”, współczesny dramat psychologiczny zrealizowany przez 44-letniego Węgra Szabolcsa Hajdu, został zwycięzcą 51. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Karlowych Warach. Znakomity, dojrzały portret deziluzji rodzinnego szczęścia nie miał w tym roku godnej konkurencji.
To wielopokoleniowa gorzka historia dwóch trzydziestoparoletnich sióstr, które zupełnie inaczej ułożyły sobie życie. Jedna po nieudanym pobycie z mężem i córką w Szkocji wraca z nadziejami na poprawę swojej sytuacji do kraju. Druga, skłócona z mężem, bezkrytycznie oddana swemu 5-letniemu synowi, przeżywa kryzys małżeńskiego związku. Spotykają się na jedną noc. Film rozgrywa się praktycznie w jednym wnętrzu. Przypomina nowoczesny bergmanowsko-ibsenowski teatr. Hajdu, który jest nie tylko świetnym reżyserem ale też aktorem (wykłada w szkole filmowej w Budapeszcie) i gra w filmie jedną z głównych ról, za co otrzymał dodatkową nagrodę, pozornie niczego wielkiego nie odkrywa. Poprzez wnikliwą obserwację domowych układów mówi o szczerości w związku, której nic nie jest w stanie zastąpić. Skromnie i wstrząsająco.
Drugim odkryciem festiwalu okazał się dramat obyczajowy „Zoologiya” urodzonego w Moskwie Ivana I. Tverdovsky’ego (Nagroda Specjalna Jury). Niepokojąco smutna, na pograniczu baśni dla dorosłych groteskowa opowieść o urzędniczce miejskiego ogrodu zoologicznego, ukrywającej uciążliwą wadę genetyczną – pokaźnej wielkości ogon. Symbolika seksualna wydaje się nieprzypadkowa. To metafora odmienności, samotności, ukrywania prawdziwej tożsamości w nietolerancyjnej rzeczywistości, celnie piętnująca ostracyzm funkcjonujący nie tylko w kraju pochodzenia reżysera.
Duże ambicje społeczne przyświecały również Słoweńcowi Damjanowi Kozole w chyba najmocniejszym filmie festiwalu „Nocny żywot”, nagrodzonym za reżyserię.