Zaczyna się od melancholijnej introdukcji skrzypcowej. To triste, w wolnym tłumaczeniu „smuteczek”, gatunek ludowej muzyki andyjskiej. Po kilkunastu taktach wkracza gitara. Energicznie, ze szczyptą flamenco. Usta milczą, dusza śpiewa, ciało budzi się i chce podskakiwać.
Partia skrzypiec zmienia teraz charakter, zaczyna przekomarzać się z gitarą, kto skoczniej, kto szerzej się uśmiechnie. To tondero, taniec czarnoskórych niewolników z Peru. Gdy autochtoni i Afrykańczycy pracowali niewolniczo na plantacjach bawełny i trzciny cukrowej, ci drudzy przebijali smuteczki górali radosnym tonderem.
Wchodzą głos i tekst. Oskarżycielskie. Buntownicze.
„Z Hiszpanii przyjechał nam Chrystus,
Ale i Pan Patron
Pan Patron ukrzyżował czarnego jak Chrystusa...”.
Karabin i róża
Ciasny pokój w limskim biurze Susany Baki, największej diwy muzyki afroperuwiańskiej. Próba przed koncertem w Buenos Aires za kilka dni (Warszawa dopiero pod koniec września). Baca to postać z panteonu muzyki kreolskiej, w którym dzieli miejsce z Cesarią Evorą z Wysp Zielonego Przylądka, Omarą Portuondo z Kuby, Chavelą Vargas z Meksyku. Jej ekipa: maestro Ernesto Hermoza – gitara, Maria Elena Pacheco – skrzypce, Oscar Huranga – bas, Hugo Bravo – bębny.
– Spróbujmy od drugiej zwrotki – prosi dońa Susana.
„Po morzu mojej krwi przybył wściekły byk.../Byk, który był panem mojej ziemi i mojej skóry/Wiedział, że z ukradzionego ula/płacz będzie nie miód.../Z krwi czterech wieków zrobiłam płachtę mą...”.
Dońa Susana wyjaśnia, że to pieśń na podstawie wiersza peruwiańskiego poety Cesara Calvo, napisana do spektaklu o konkwiście „Te ziemie są nasze”.