Nie mówcie nam, ile, kiedy i jak mamy zachodzić w ciążę. Nie zmuszajcie nas do rodzenia, bo najstarszym zawodem świata nie jest prostytutka, tylko akuszerka. A zaraz obok niej ta, która potrafi „spędzać płód”. Bo zawsze umiałyśmy radzić sobie z naszą rozrodczością i żadne ustawy tego nie zmienią. Nie masz macicy? Sorry, to się nie wypowiadaj. Masz macicę? To się nią zajmij i przestań wpychać dzieci do cudzej.
Ostatnie protesty pod Sejmem i strajk kobiet dobitnie pokazały, jak nieskuteczne jest przymuszanie kobiet do rodzenia wbrew ich woli. Wbrew temu, co sugerowała partia rządząca, kobiety same „wyprowadziły się” na ulice. Mimo deszczu i wielu obowiązków wolałyśmy pokazać swój sprzeciw wobec projektu zakazu aborcji. Ten temat pojawia się rytualnie zawsze wtedy, kiedy trzeba przetestować społeczeństwo. Da się podkręcić śrubę czy jeszcze nie? To starcie wygrałyśmy, ale to dopiero początek gry zwanej przez zygotarian „walką o życie”. Przeciwko fanom nienarodzonych dzieci stanęły m.in. matki narodzonych, które na co dzień praktykują macierzyństwo. Zaryzykujemy stwierdzenie, że znają się na rodzeniu lepiej niż Paweł Kukiz, arcybiskup Henryk Hoser czy nawet – no, tu już szarżujemy – Rafał A. Ziemkiewicz, który zna się na wszystkim. Z narodzonymi dziećmi jest taki kłopot, że jeśli potrzebują pomocy, to nie ma wokół nich entuzjastów życia poczętego, bo są zajęci bronieniem komórek w macicy.
Po naszych protestach Sejm odrzucił projekt obywatelski wspierany przez Prawo i Sprawiedliwość głosami… głównie tej partii. Podobno – jak napisała posłanka Krystyna Pawłowicz – taki dostali przekaz ze strony episkopatu. Ukościelnienie parlamentu i upartyjnienie naszych brzuchów mają wiele cech wspólnych.