Tuż przed Gwiazdką w kinach na całym świecie pojawią się kolejne „Gwiezdne wojny”. Jeśli można coś wnosić z nastroju i treści publikowanych w internecie trailerów, wyczekiwany przez fanów „Łotr1” będzie zupełnie innym filmem niż poprzednie siedem części gwiezdnej sagi. Wydaje się, że ten pierwszy w dziejach uniwersum spin-off, czyli obraz przedstawiający wydarzenia dziejące się niejako obok głównej historii, nastrojem ma przypominać ponure, ale też najbardziej udane „Imperium kontratakuje”.
„Łotr 1” opowiadać będzie – nie zdradzamy tu żadnej tajemnicy – o zdobyciu planów Gwiazdy Śmierci, zdolnej zniszczyć całą planetę. Tę ostateczną broń galaktycznego imperium wysadzi (później) jednym celnym strzałem Luke Skywalker w kulminacyjnej scenie „Nowej nadziei”. Rzecz jasna, szpiegowską aferę, od której rozpoczyna się cała historia (to właśnie tych planów szukał Darth Vader, zdobywając abordażem statek senator Lei Organy, co oglądamy w pierwszych scenach epizodu IV), eksploatowano fabularnie już wiele razy. W książkach, komiksach i grach wideo przedstawiono ze szczegółami przygody co najmniej kilkudziesięciu postaci maczających palce i macki w działaniach rebelianckiego wywiadu. Część z nich, jak np. Kyle Katarn, protagonista serii doskonałych gier akcji, stało się gwiazdami tzw. rozszerzonego wszechświata, wpisując się na stałe w starwarsową mitologię. Jednak – ku rozpaczy fanów – jedną z pierwszych decyzji nowego właściciela marki Star Wars cały „kanon” został unicestwiony, by zrobić miejsce dla nowych opowieści, stąd możliwość przedstawienia raz jeszcze znanych już historii, w tym i tej o zdobyciu planów morderczej stacji bojowej.
Nieznośna bohaterszczyzna
„Łotr 1” ma się różnić od innych filmów z serii jeszcze jednym istotnym szczegółem – wśród głównych bohaterów nie znajdzie się żaden z obdarzonych niezwykłymi mocami gwiezdnowojennych herosów, zastąpią ich postaci występujące dotąd jedynie w tłumie pozbawionych imion statystów.