Nie wiem, jak państwo sobie radzą w tych półmrocznych czasach, ale ja raczej kiepsko – choć łaknę równowagi jak kania dżdżu, przeważnie miotam się między potrzebą ciętej riposty a pragnieniem wyciszenia. Spokój spływa na mnie najczęściej bez mojej zasługi – wtedy, kiedy rzeczywistość społeczno-polityczna sięga dna i zaczyna gadać językiem obraźliwie głupim. Czyli w sumie dość często. Czuję się wtedy tak, jakbym nastąpiła na grabie i tym sposobem zaznała nirwany. Wystarczy, że Janusz Korwin-Mikke swą trzaskającą jak sekator angielszczyzną obwieści światu, kto według niego jest łikerrr, smolerrr i lesyntelydżent, albo Jacek Kurski wytłumaczy telewidzom, komu w Polsce wolno chodzić na randki, a komu nie pozwala na to konstytucja, albo Tomasz Terlikowski opowie o potrzebie ewangelizacji kosmitów – a ja już odlatuję.
Znokautowana przez ojczyznę, odpływam zwykle na Wschód. Jeśli nokaut był naprawdę silny, pogrążam się w rosyjskiej poezji, która koi nerwy jak nic na świecie. Jeśli zaś nokaut był słabszy, nurkuję w rosyjskiej części internetu i szukam w niej skarbów. Zanim jednak opowiem, co tam znalazłam, proszę o chwilę powagi, gdyż najpierw musimy porozmawiać o wartościach.
Na imię im duchownyje skriepy i są to wzniosłe cnoty, które tworzą naród rosyjski. Rosjanie usłyszeli o nich kilka lat temu z ust prezydenta Putina. Co prawda nikt do końca nie wie, czym te skriepy (spoiwa, lepiszcza) są, ale zachodzi podejrzenie, że to po prostu nowa wersja przedrewolucyjnej triady: prawosławie – samodzierżawie – ludowość, czyli wspólny front Kremla, Cerkwi oraz wierzącego w te instancje ludu. Wyrażenie zrobiło zawrotną karierę i do dzisiaj pozostaje jedną z najbardziej memotwórczych fraz w runecie [rosyjskojęzyczna część sieci – red.], przy czym najwdzięczniejsze są oczywiście ironiczne drwiny, do jakich używa skriep liberalna opozycja, widząc w nich spoiwo „rosyjskiego świata”, rozpościerającego swe uroki na Krymie i w Donbasie. Kpinom nie ma końca, a memy idą w setki – na jednym jako duchownaja skriepa przedstawione zostały kajdanki, na innych wódka, siekiera albo ikona Stalina, że poprzestanę na najprostszych.
Gdyby szukać analogii dla Putinowskich skriep w dzisiejszej Polsce, trzeba by połączyć tak zwane wartości chrześcijańskie z polityką historyczną i kulturalną, co zresztą odbywa się na naszych oczach. Zabawne, że część polskiej prawicy poczuła miętę również do rosyjskich skriep, kupując bez zastrzeżeń wymierzony we wrażą Gejropę bratni prawosławny mesjanizm i rojąc o sojuszu z odjechanym neoimperialnym ideologiem Aleksandrem Duginem (to trochę tak, jakby Polak chciał zawrzeć sojusz z Dostojewskim). Najwyraźniej liberalizm tak im doskwiera, że ślepną na kwestie zasadnicze, takie jak miejsce Europy Środkowo-Wschodniej w geopolitycznych planach Kremla. Od praw kobiet, gejów i dzieci zrobił im się literalnie odcisk na mózgu – do tego stopnia, że chwaląc film „Moonlight”, koniecznie muszą podkreślić, że byłby on lepszy z inną fabułą (czytaj: bez czarnych pedałów).
Gejropa dojadła też Eugenowi Martensowi, seks-uchodźcy, który pod koniec ubiegłego roku przeprowadził się z Niemiec do Rosji. Wzruszającą historię jego rodziny opisała „Komsomolska Prawda”. Eugen urodził się w rodzinie rosyjskich Niemców w obłasti omskiej, ale w połowie lat 90. wraz z rodzicami wyemigrował do Niemiec. Tam dorósł, ożenił się z Luizą i wspólnie powili dziesięcioro dzieci. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie różowy faszyzm, czyli obowiązkowe lekcje wychowania seksualnego – Martensowie nie posłali na nie martensiątek, więc nałożono na nich grzywnę, której oczywiście nie zapłacili, wobec czego trafili na jeden dzień do więzienia. Po tych przejściach spakowali się i uciekli do Rosji – wolnej od moralnej zgnilizny, twardo stojącej na gruncie skriep.
Stara ojczyzna Eugena przydzieliła im zrujnowany dom z bali w syberyjskiej głuszy oraz jednorazową zapomogę dla powracających na łono matuszki. „Po dostatnich Niemczech nasza wieś z opuszczonymi, rozsypującymi się domami była dla nich szokiem” – opowiada mieszkaniec wsi Kysztowka. – „Nie mamy przecież ani komunikacji, ani życia kulturalnego, ani dróg. Toaleta na dworze, wodę trzeba przynosić w wiadrach, bania u sąsiadów”.
Na początku Eugen się nie poddawał – niestraszne mu były 40-stopniowe mrozy, chciał zostać rolnikiem, kupił traktor. Prędko jednak okazało się, że wydzierżawić grunt w Rosji nie jest łatwo, lato trwa krótko, a kredyty są drogie. Upadł także pomysł, by żyć ze stolarstwa – wieś leżała wśród bagien, do najbliższej stacji kolejowej było 160 km. Czarę goryczy przelały pijane podrostki, które pod oknami Martensów wznosiły nazistowskie okrzyki.
I nagle pod koniec lutego Eugen bez słowa spakował rzeczy i wrócił z rodziną do gnijących moralnie Niemiec. Odporni na skriepy Rosjanie na Twitterze nie mieli dla niego litości. Jeden napisał: „Niemieccy migranci, łyknąwszy w Rosji głębokiej duchowości, woleli wrócić do Gejropy. Raz jeszcze się potwierdziło: co dobre dla Rosjan, to dla Niemców śmierć”.
A dla Polaków?
***
Renata Lis – wydała dwie parabiografie pisarzy: „Ręka Flauberta” i „W lodach Prowansji. Bunin na wygnaniu”, obie nominowane m.in. do Nagrody Literackiej Nike. Ostatnio przetłumaczyła z rosyjskiego książkę Leonida Bieżyna o wyprawie Czechowa na Sachalin pt. „Droga na wyspę katorżników” i „Jeżyk we mgle”.