Twórców można podzielić z grubsza na dwie kategorie. Pierwsi szybko trafiają na swój artystyczny szlak i nie zbaczają z niego przez całe życie. Powielają treści, cyzelują formę, szukając perfekcji w raz obranej konwencji artystycznej. Takim był choćby Igor Mitoraj czy Roman Opałka. Drudzy z kolei w genach mają eksperymentowanie, poszukiwanie, zarzucanie jednych pomysłów na rzecz kolejnych, stawianie sobie coraz nowych wyzwań. I do tej grupy z pewnością należy zaliczyć Magdalenę Abakanowicz.
Formy wyrazu poszukiwała przez całe życie. Zaczęła od „Abakanów”, monumentalnych przestrzennych form (rzeźb?) tkanych z grubych, kolorowych włókien. W latach 60. XX wieku to było w sztuce coś ożywczego, nic więc dziwnego, że za te prace dostała Grand Prix na prestiżowym Biennale Sztuki w São Paulo.
Z sukcesu Abakanów mogłaby praktycznie odcinać kupony do końca życia, powielać je, mnożyć. Artystka jednak postawiła przed sobą nowe zadania, tworząc w kolejnych dziesięcioleciach monumentalne cykle rzeźb figuralnych „Plecy”, „Głowy”, „Postacie siedzące”, „Embriologia”, „Zwierzęta”, „Ragazzi”, „Ptaki”. Eksperymentowała z materiałami, równie dobrze czuła się i przekonująco tworzyła w metalu, kamieniu, ceramice, drewnie czy usztywnianym klejem płótnie workowym. Jej znakiem rozpoznawczym stają się przedsięwzięcia monumentalne. Z rzadka tworzyła pojedyncze obiekty, z reguły były to zmultiplikowane do kilkudziesięciu, a nawet do stu, postaci ludzi, zwierząt. Jeżeli pokazywała je w galeriach czy muzeach, to zajmowały zawsze największe sale, robiąc wrażenie nie szczegółem, ale masą.
Abakanowicz sławna za granicą
Z latami coraz bardziej pociągał ją plener.