Renata Lis
3 października 2017
Kawiarnia literacka
Polski paradoks
Nikt już nie pisze do przyjaciół Moskali w duchu wolności i braterstwa – dzisiaj Polak sam chce być Moskalem.
Wszyscy słyszeliśmy o francuskim paradoksie – statystyczny Francuz nie umiera na serce, mimo że od pokoleń jada wręcz nieprzyzwoicie tłusto. W Normandii, ojczyźnie Flauberta – genialnego pisarza i wielkiego obżartucha – paradoks ten osiąga szczyty, rzucając ekstremalne wyzwanie ludzkiemu metabolizmowi: Normandczyk dzień w dzień pochłania pełnotłuste sery, masło i śmietanę kremówkę (nierzadko w jednej potrawie), a mimo to nie umiera na miejscu. (Dla pocieszenia odnotujmy, że sprawiedliwość jednak istnieje i choć Francuz nie umiera na serce, to umiera na wątrobę – za sprawą tego samego czerwonego wina, które ratuje go przed miażdżycą).
Wszyscy słyszeliśmy o francuskim paradoksie – statystyczny Francuz nie umiera na serce, mimo że od pokoleń jada wręcz nieprzyzwoicie tłusto. W Normandii, ojczyźnie Flauberta – genialnego pisarza i wielkiego obżartucha – paradoks ten osiąga szczyty, rzucając ekstremalne wyzwanie ludzkiemu metabolizmowi: Normandczyk dzień w dzień pochłania pełnotłuste sery, masło i śmietanę kremówkę (nierzadko w jednej potrawie), a mimo to nie umiera na miejscu. (Dla pocieszenia odnotujmy, że sprawiedliwość jednak istnieje i choć Francuz nie umiera na serce, to umiera na wątrobę – za sprawą tego samego czerwonego wina, które ratuje go przed miażdżycą). Polacy też dorobili się ostatnio swojego narodowego paradoksu, ale nie jest to paradoks kulinarny, bo przecież Polak nie Francuz i rytmu naszego życia nie wyznaczają godziny posiłków, we Francji uświęcone tradycją i otoczone nabożną czcią. Rytm życia nad Wisłą wyznacza – oczywiście – geopolityka: przekleństwo mapy, na której Polska zawsze leży między Rosją a Niemcami, o ile akurat nie znikła, rozparcelowana między sąsiadów jak postaw czerwonego sukna. Polska, czyli nieco widmowy kraj w ciągłym zagrożeniu, balansujący na krawędzi niebytu. Nie bez powodu mówił o nas Michel Houellebecq: „Polska jest marzeniem. (...) To historia kraju, który nie istnieje”. Rodzimy paradoks polega na tym, że skrajnie antyrosyjska Polska coraz bardziej ciąży w stronę moskiewskich rozwiązań z dziedziny zarządzania społeczeństwem, a nawet – poprzez swą zdumiewającą politykę zagraniczną – zdaje się działać na rzecz realizacji strategicznych celów Kremla w Europie. Wygląda to tak, jakby Polskę od Rosji odstręczała nie imperialistyczna despotia, tylko fakt, że ta despotia nie jest polska. Jakby problem nie tkwił w zamordyzmie jako takim, tylko w jego nieprawilnej narodowości i przypadkowo niekorzystnym dla nas wektorze. W ten sposób, szczerze nienawidząc Rosji, Polska niepostrzeżenie upodabnia się do niej jak kropla do kropli. Nikt już nie pisze do przyjaciół Moskali w duchu wolności i braterstwa – dzisiaj Polak sam chce być Moskalem. Wzorem rosyjskim na celowniku znalazły się prawa człowieka, które traktuje się – w Moskwie i w Warszawie – jako tajną broń, używaną przez „zgniły Zachód” do likwidacji narodowej tożsamości. Zgodnie z tą paranoiczną logiką, organizacje broniące praw kobiet, dzieci, osób homoseksualnych, a także odmiennych kulturowo i rasowo, wykluczonych i niepełnosprawnych, działają w niepolskim interesie i powinny być traktowane jako ekspozytura obcych państw. W Rosji każda organizacja, której cele nie przystają do obowiązującej ideologii, może zostać zniszczona pod pretekstem działalności ekstremistycznej, propagowania homoseksualizmu albo jako agentura wrogich mocarstw. Dajcie mi NGO, a paragraf się znajdzie – mógłby powiedzieć Putin, parafrazując Stalina. Skutki widać na każdym kroku. Masza Gessen, znana rosyjska dziennikarka i działaczka na rzecz praw mniejszości seksualnych, już w 2013 r. musiała uciekać z kraju razem ze swoją partnerką i adoptowanym synem, ponieważ istniała realna groźba, że państwo zacznie odbierać tęczowym rodzinom dzieci. Z kolei Jurij Dmitrijew, działacz karelskiego oddziału Stowarzyszenia Memoriał, w grudniu 2016 r. trafił za kraty pod zarzutem pedofilii i posiadania broni – naturalnie bez żadnego związku ze swoją wieloletnią działalnością, polegającą na odnajdywaniu i upamiętnianiu miejsc pochówku ofiar masowych represji z czasów stalinowskich. Jego los jeszcze się waży: na jednej szali 15 lat łagru, na drugiej list otwarty z apelem o uczciwy proces, podpisany m.in. przez Anne Applebaum, Swiatłanę Aleksijewicz czy Tomasza Kiznego. Takich przypadków jak Gessen
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.