Wygląda na to, że atmosfera stanu wojennego wróciła do nas na dobre. Widać to w polityce, widać również w kulturze. Do wojennej retoryki obozu rządzącego dostosowują się obrońcy demokracji. Dostrzeże to każdy, kto przyjrzy się ikonografii protestów z ostatniego półrocza. Wiele tu cytatów z lat 80. Zapalone białe świece – znak wśród protestujących wciąż niezmiernie popularny – to przecież dosłowny cytat z najmroczniejszych epizodów historii Polski „jaruzelskiej”, choćby z pogrzebu księdza Popiełuszki. Kto nie wierzy w pokrewieństwo tych motywów, niech wykona proste ćwiczenie: porówna zdjęcia z niedawnych opozycyjnych demonstracji w obronie sądów z cmentarnymi sekwencjami „Bez końca” Krzysztofa Kieślowskiego, bodaj najbardziej przejmującego zapisu doświadczenia stanu wojennego w polskim kinie. Kłopotem będzie odnalezienie nie podobieństw, lecz różnic. Co – biorąc pod uwagę skrajnie pesymistyczny ton filmu Kieślowskiego – mówi sporo o sytuacji, w której się znaleźliśmy.
Powidoki ze stanu wojennego wróciły z dużą intensywnością po samospaleniu Piotra Szczęsnego. Oczywiście to dramatyczne wydarzenie kazało pomyśleć przede wszystkim o podobnie straceńczym geście Ryszarda Siwca z 1968 r. Ale zarazem w niepokojący sposób zaktualizowało scenariusz znany z „Małej apokalipsy” Tadeusza Konwickiego (czy wybór miejsca samospalenia, u podnóża warszawskiego Pałacu Kultury, identyczny z wyborem podpowiedzianym bohaterowi powieści, mógł być w tej sytuacji przypadkowy?). „Małą apokalipsę” opublikowano oryginalnie w 1979 r. i najpierw traktowano jako rzecz o rozkładzie PRL w czasach schyłkowego Gierka. Czytano ją jednak intensywnie później, już w stanie wojennym, w kilkudziesięciu podziemnych wydaniach, jako wizyjną zapowiedź skrajnej dystopii lat 80.