Uwielbiam biblioteki – tę małą w rodzinnym miasteczku, z której wypożyczałem kolejne tomy Verne’a i Ożogowskiej, i te współczesne świątynie kultury. Szczególnym uczuciem darzę bibliotekę publiczną w Kista, w której gościnnych progach spędziłem prawie siedem tygodni.
Jest piękna i nowoczesna, w końcu Kista, dzielnica Sztokholmu, to szwedzka dolina krzemowa – tu siedziby mają uczelnie i firmy z branży IT i komunikacji, takie jak Ericsson czy IBM. Nie dziwi więc, że każda książka ma swój kod kreskowy, wystarczy więc ją zeskanować w terminalu i zabrać do domu, a po przeczytaniu odłożyć na taśmę w specjalnym okienku, gdzie zostanie automatycznie posortowana. Nie, to współczesny standard. Prawdziwa nowoczesność jest gdzie indziej. Na plakacie „Witamy uchodźców”. W dziale dziecięcym, gdzie obok półek z książkami z całego świata znajduje się kącik zabaw dla maluchów i parking dla wózków, a także świetlica ze stanowiskami komputerowymi. To miejsce przyjazne ludziom i nie chodzi tylko o hamaki, na których można sobie leżeć, czytając książki.
Poprosiłem więc o azyl i dostałem – wystarczyło, że wypełniłem formularz, i już mogłem cieszyć się sztokholmską kartą biblioteczną. Kawałek czerwonego plastiku dawał dostęp do miejskiego księgozbioru, sieci Wi-Fi i kabin do nauki i pracy, w których wieczorami oddawałem się twórczości literackiej. Ale najbardziej zdziwiło mnie to, że biblioteka publiczna w Kista, która w 2015 r. uzyskała tytuł najlepszej publicznej biblioteki świata, znajduje się w centrum handlowym.
Kista Galleria jest dość niezwykła. Jest tu około 180 sklepów, kino, restauracje i bary, ale także dom studencki, hotel i stacja metra, połączone w jeden gigantyczny organizm. Galeria leży na szlaku komunikacyjnym, to przez nią przechodzą codziennie tysiące pracowników spieszących do nowoczesnych biurowców, alejki mają więc normalne nazwy, jak ulice, i pokazują się na mapach.