Nad największym dystrybutorem biletów na wydarzenia kulturalne i sportowe, firmą Ticketmaster, zbierają się ciemne chmury. W Kanadzie i USA czekają ją pozwy zbiorowe fanów, którzy czują się skrzywdzeni wysokimi cenami biletów. Całej platformie handlowej, będącej własnością Live Nation, największego promotora koncertowego na świecie, przygląda się też amerykański Departament Sprawiedliwości. A to tylko część problemów targających branżą widowiskową.
Ta urosła w siłę, gdy stopniowo zmniejszały się wpływy ze sprzedaży nagrań i okazało się, że przemysł muzyczny i artyści coraz więcej dochodów czerpią z występów na żywo (ostatnio pisaliśmy o tym w POLITYCE 11). A wraz z rozwojem rynku koncertowego w górę szły ceny biletów, przede wszystkim na koncerty najpopularniejszych artystów, z których wielu ma podpisane z Live Nation umowy na wyłączność.
Live Nation i Ticketmaster połączyły się w 2010 r. Fuzję poprzedziły zgody regulatorów rynku w Norwegii, Turcji oraz na najważniejszym rynku – Stanach Zjednoczonych. Największe obawy wzbudzała możliwość stworzenia monopolu – w końcu największy sprzedawca biletów łączył się z największą agencją koncertową. Sam Ticketmaster miał złą prasę już wcześniej, głośny był bojkot firmy przez Pearl Jam, jeden z najważniejszych amerykańskich zespołów rocka alternatywnego, który w połowie lat 90. przestał grać w halach należących do (lub obsługiwanych przez) Ticketmastera, by zaprotestować przeciw narzucanym przez koncern wysokim prowizjom. Bojkot i późniejszy pozew zakończyły się przegraną zespołu. Dzisiaj jego trasy koncertowe organizuje Live Nation, a bilety sprzedaje Ticketmaster.