Kultura

Okrakiem

Kawiarnia literacka

Trudno świętować to stulecie. I nie mówię o zawaleniu obchodów, o całym tym rządowym blamażu, bo to na dobrą sprawę nieistotne.

Zawsze miałem problem z tym terminem. Pamiętam, że od dziecka dziwiła mnie nasza narodowa ekscytacja, że Polska była przedmurzem – a to chrześcijaństwa, a to Zachodu, a to Europy, a to cywilizacji. Mniejsza już, ile w tym faktów, a ile zmyślenia, ale nawet jeśli weźmiemy tę metaforę za dobrą monetę, to czym się tu ekscytować?

Przedmurze to takie byle co, druga linia murów, pierwsza za fosą przeszkoda dla atakujących – ot, niski mur, bez baszt. Gdyby rzecz poszła niepomyślnie, utrata przedmurza nie jest wielkim dramatem – jeśli obrońcy się uratują, to się uratują, jak nie, to nie. Część zginie, część trafi w jakiś jasyr, w jakąś Jałtę. Ważne, że załoga z mieszkańcami obroni się w głównym pierścieniu murów.

Być przedmurzem znaczy być poza miastem właściwym, z jego farą, katedrą, biskupim pałacem, dworem możnowładcy, kamienicami patrycjatu i skromniejszymi domkami rzemieślników. Być państwem-przedmurzem znaczy być państwem buforowym, które w razie czego można oddać, gdy wróg urośnie w siłę. Zapasowym narzeczonym, którego bierze się do ślubu, jeśli z prawdziwą miłością nie wyjdzie. Smakiem lodów, które klientka zamawia zrezygnowanym tonem, kiedy jej ulubiony sorbet z czarnych porzeczek się skończył. Trudno, czasem tak się zdarza, życie nie jest sprawiedliwe – ale żeby się tym szczycić?

Dziwny był ten kraj, który równo sto lat temu oficjalnie „odzyskał niepodległość”, ale przecież wykrawał się z Europy Środkowej chlubnie i niechlubnie jeszcze przez lat dwadzieścia – przez konferencje, plebiscyty, powstania, „bunt” Żeligowskiego, wojnę 1920, aż po niesławny atak na Zaolzie. „Polska, czyli nigdzie”, kraj na równinach, który przez stulecia przesuwa się po mapie jak żywy organizm, to pojawia się, to znika.

Polityka 47.2018 (3187) z dnia 20.11.2018; Kultura; s. 92
Oryginalny tytuł tekstu: "Okrakiem"
Reklama