„Polityka” prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Świąteczne ucieczki

Kawiarnia literacka: Renata Lis

Święta, święta i po świętach... Święta, święta i po świętach... Unsplash
Święta, święta i po świętach – chciałoby się zawołać i zamknąć temat, ale z polskich świąt nie tak łatwo się wyplątać, i zaprawdę powiadam: doceńmy fakt, że wychodzi się z nich nie tylko nogami do przodu.

Jestem prawdopodobnie najmniej rodzinną i przywiązaną do tradycji osobą w Polsce – nie rozumiem przekonania o wyższości więzów krwi nad tymi z wyboru i nie widzę sensu w celebrze świąt religijnych przez rodzinę w istocie niewierzącą, mimo że nominalnie katolicką, czyli taką jak moja. Dzieciątko w żłóbku nigdy mnie nie brało, kolędy wywoływały mdłości, podobnie jak cała infantylno-pasterska oprawa Bożego Narodzenia. Lubiłam tylko prezenty (do czasu) i wigilijną kolację z karpiem po żydowsku (według przedwojennej falenickiej receptury), za którym do dzisiaj przepadam. Więc kiedy Redakcja poprosiła mnie o napisanie felietonu świątecznego, pomyślałam, że Redakcja oszalała.

Ostatecznie w epoce terminalnego antropocenu, w której przyszło nam żyć, oszalał cały świat: planeta rzęzi w agonii i tylko patrzeć, jak Etna osunie się do Morza Śródziemnego, wywołując tsunami od Gibraltaru po Turcję; nożyce nierówności społecznych zrobiły szpagat i nie jest to ich ostatnie słowo; kolejne nacje wstają z kolan, wynosząc do władzy brunatne typy jak ostatnio Bolsonaro, przy którym nawet wojna termojądrowa zbladła i przestała wyglądać na najgorszy scenariusz. Tylko na tym tle da się wytłumaczyć takie zjawisko, jak ja pisząca o świętach – jako lokalny znak apokalipsy: coś jak Stefan Niesiołowski na Czarnym Proteście, prokurator Piotrowicz z różańcem w ręku albo szczyt klimatyczny w Katowicach.

Święta, święta i po świętach – chciałoby się zawołać i zamknąć temat, ale z polskich świąt nie tak łatwo się wyplątać, i zaprawdę powiadam: doceńmy fakt, że wychodzi się z nich nie tylko nogami do przodu. Trzeba przejść wszystko: Boże Narodzenie, międzyświęcie, sylwestra i Nowy Rok, aż do Trzech Króli. Zaczyna się zresztą coraz wcześniej: mikołaje z czekolady pojawiają się w sklepach we wrześniu, a nie po Święcie Zmarłych, jak drzewiej bywało. Potem startują lichwiarze, nęcąc kredytami, przez które święta będą się nam odbijać czkawką przez kolejne miesiące. Przedświąteczne wkurzenie razem z melodią „Last Christmas” ogarnia naród i wszyscy warczą na siebie, tłocząc się w kolejkach, powoli wchodząc w nastrój, który zdarza się tylko raz w roku. Przed godziną zero panie domu na ostatnich nogach pichcą i pucują, ich drugie połowy w kryzysie męskości taszczą siaty z zakupami, bezsilnie tłukąc głową w ścianę windy, kiedy nikt nie widzi, i za pięć dwunasta biegną jeszcze po leki na wątrobę i kaca, by wreszcie, gdy zaświeci pierwsza gwiazdka, zasiąść do stołu i praktycznie nie wstać przez trzy dni. Nikt nie widzi, że rytualne obżarstwo nie ma już tego świątecznego sensu, jaki miało u zarania – żyjemy w epoce samobójczego nadmiaru i sekularyzacji, więc mało kto naprawdę pości nawet w Wielkim Poście, bo przecież zastąpienie mięsa rybą to czysty faryzeizm (a dla wegan abstrakcja). Dzisiaj sens świąt prędzej niosłaby ze sobą radykalna asceza niż obfitość dwunastu potraw pomnożona przez pieczyste z kolejnych dwóch dni.

Odległy od chrześcijaństwa o całe eony, pompowany przez komercję przymus świętowania z magnackim rozmachem oraz pławienia się w ojkofilskim sosie z plemienno-martyrologiczną nutką à la Wigilia na Syberii to kolejne ogniwo łańcucha przymusów, jakim jest życie w późnym kapitalizmie. Częścią tego jarzma jest obowiązek obcowania z rodziną. Niezależnie od tego, czy się lubimy i czy mamy o czym rozmawiać, musimy ze sobą przebywać w izolacji od „obcych”, ponieważ „jesteśmy rodziną” i „są święta”. Zresztą i tak nie ma wyboru, bo wszystko w mieście oprócz kebabu jest pozamykane, przynajmniej w Wigilię. Zawsze odczuwałam to jako uwięzienie i choć podobno istnieją ludzie, którzy w święta się nie męczą, to ja ich nie spotkałam. Pamiętam, jak w czasie studiów z moją najlepszą przyjaciółką Agnieszką wypłakiwałyśmy się sobie w słuchawkę, czekając, aż koszmar się skończy i będzie można wyjść z domu. O rodzinie myślę w święta wierszem Lema z „Bajek robotów”: „Wybiła godzina – ścina się rodzina,/Brat brata lub ciotkę, a kuzyn kuzyna. Bulgoce saganek – dochodzi bratanek,/Żre podagra szwagra, kat mu zaraz zagra. (…) Niech ojczyma kto przytrzyma, w łeb pasierba, będzie szczerba. (...) Stryk dziadowi, stryk babusi, stryk stryjkowi, tak być musi./Bo krewni, choć rzewni, tylko w ziemi pewni”. A święta, owszem, bywają magiczne, ale raczej w sztuce: w wierszach Brodskiego albo w „Fanny i Aleksandrze” Bergmana. Piękny film, w sam raz na grudniową noc.

Jako weteranka świątecznych ucieczek próbowałam wszystkiego: poświęcałam się dla matki; ignorowałam święta w miejscu zamieszkania; ignorowałam na wyjeździe zagranicznym i krajowym; paliłam ognisko w lesie i morsowałam zamiast Wigilii itd. Wiem, że żadna ucieczka nie daje uwolnienia, a koszty własne zawsze są wysokie. Nie warto kopać się z koniem. Zamiast uciekać albo cierpieć, lepiej znaleźć własną, minimalną formę świętowania: w gronie naprawdę bliskich, choćby to miała być jedna osoba; w obecności zwierząt; z paroma potrawami; bez „muszę” i „trzeba”, a co tam, niechby i w piżamie! Prof. Ryszard Przybylski na przykład obchodził święta w towarzystwie zmarłych – ogłaszał wszem wobec, że na Wigilię jedzie do Broku, po czym zamykał się w domu i celebrował swoje Dziady. Bo generalnie w świętach chodzi chyba o to, żeby zrobić miejsce na chwilę ciszy w samym sercu tej najgłębszej nocy, jaka okrywa Ziemię w czasie zimowego przesilenia – żeby poczuć w sobie ten najczarniejszy, zwrotny punkt, od którego zacznie przybywać światła. Bo zacznie. Nie traćmy nadziei.

Wesołych świąt.

***

Renata Lis – wydała dwie parabiografie pisarzy: „Ręka Flauberta” i „W lodach Prowansji. Bunin na wygnaniu”, obie nominowane m.in. do Nagrody Literackiej Nike. Przetłumaczyła też z rosyjskiego książkę Leonida Bieżyna o wyprawie Czechowa na Sachalin pt. „Droga na wyspę katorżników”. W 2017 r. ukazała się jej książka eseistyczna „Lesbos”.

Polityka 51/52.2018 (3191) z dnia 18.12.2018; Kultura; s. 131
Oryginalny tytuł tekstu: "Świąteczne ucieczki"
Reklama

Czytaj także

Ja My Oni

Przegrasz czy wygrasz, wracaj do domu. Czyli jak sobie radzić z porażką i sukcesem

Jak sobie poradzić z porażką, ale też sukcesem.

Grzegorz Gustaw
08.08.2017
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną