Wzruszenie, radość, olbrzymia duma – tak można w skrócie skomentować szczęśliwe dla Polski ogłoszenie nominacji oscarowych.
„Zimna wojna” wyrównała tym samym wyczyn „Trzech kolorów. Czerwonego”. Przed laty film Kieślowskiego też otrzymał aż trzy nominacje (za reżyserię, scenariusz i zdjęcia), ale mówiono w nim po francusku. W roli głównej występowały gwiazdy europejskiego kina: Jean-Louis Trintignant oraz Irene Jacob. Była to duża międzynarodowa koprodukcja sygnowana przez francuskiego producenta i dystrybutora Marina Karmitza. Tymczasem w „Zimnej wojnie” grają polskie gwiazdy, a za produkcję odpowiadała niezawodna Ewa Puszczyńska, która wniosła też swój znaczący wkład w realizację „Idy”.
Rola Zuli nie zostanie zapomniana
Tematycznie „Zimna wojna” wrośnięta jest mocno w naszą, nadwiślańską ziemię, chociaż jest to dzieło uniwersalne z akcją rozrzuconą w różnych zakątkach Europy po obu stronach żelaznej kurtyny. Opowiedzianą z lokalnej perspektywy, o trudnych wyborach emigracyjnych, z taką dawką melancholii i wiary w miłość, że aż nadto czytelną właściwie wszędzie na świecie. Żal, że obok Łukasza Żala i Pawła Pawlikowskiego, którzy cieszą się teraz najbardziej, nie można gratulować nominacji Joannie Kulig. Ale znając hollywoodzkie realia, trochę się tego należało spodziewać, co nie znaczy wcale, że rola Zuli zostanie zapomniana, przeciwnie!
Ostatecznie 25 lat temu „Czerwony” nie otrzymał żadnej statuetki i tu rysuje się wielka szansa filmu Pawlikowskiego, który wydaje się mieć znacznie większe szanse, by spełnić marzenia jego twórców, widzów i tych, którym losy polskiego kina nie są obojętne.