Sztuka komplikuje świat
Paweł Pawlikowski o przygodach w Hollywood i kolejnym filmie
JANUSZ WRÓBLEWSKI: – Trzy nominacje do Oscara to ogromny sukces. Zabolało, że „Zimna wojna” przegrała finałową rozgrywkę?
PAWEŁ PAWLIKOWSKI: – Nie, bo już od dawna wiedzieliśmy, że tak będzie.
Z „Idą” było inaczej?
Z „Idą” do samego końca rywalizowaliśmy z „Lewiatanem” – w kategorii film obcojęzyczny. Nikt nie wiedział, jak się tamta walka rozstrzygnie. Tym razem po wyłonieniu pary „Zimna wojna” – „Roma”, dwóch czarno-białych, artystycznych i w jakimś sensie podobnych filmów, ale o kompletnie innej skali, dosyć szybko się zorientowałem, że nie mamy szans. Nie przygotowałem nawet oscarowego przemówienia. Wyglądało to na pojedynek Dawida z Goliatem.
Za „Romą” stał Netflix. W sensie biznesowym to była walka o nowy model dystrybucji i przyszłość Hollywood.
No właśnie. „Zimna wojna” walczyła w kategorii foreign language i przy okazji jakimś cudem załapała się na nominacje w kategorii reżyseria i zdjęcia. A Netflixowi chodziło o coś innego. Od samego początku celował we wszystkie główne „amerykańskie” kategorie. Najlepszy film, reżyseria, aktorzy. Stąd ta szalona kampania i wydatki. „Roma” miała być perłą w koronie Netflixa, który chciał udowodnić, że przyszłość kina leży w streamingu. Nawet przyszłość kina artystycznego, czarno-białego, obcojęzycznego, społecznie zaangażowanego. „Roma” była dla nich idealnym narzędziem. Szczególnie że Cuarón jest hollywoodzkim reżyserem i ma w dorobku takie filmy, jak „Grawitacja”, „Ludzkie dzieci” i „Harry Potter i więzień Azkabanu”.
Amazon, prowadzący kampanię promocyjną „Zimnej wojny”, musiał przegrać?