Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

French Love

Kawiarnia literacka

Dziennik „Libération” przeprowadził śledztwo dziennikarskie, które ujawniło istnienie nieformalnego bractwa uprzywilejowanych mężczyzn, od prawie 10 lat dręczącego wybrane przez siebie postaci w sferze publicznej.

Francuski filolog, wybitny naukowiec Michel Zink, wydał niedawno książkę poświęconą upokorzeniu i publicznemu poniżaniu. „Upokorzenie, średniowiecze i my” głosi tytuł tej głośnej we Francji pozycji. Profesor Collège de France, badacz symboli i literatury francuskiej, przytaczając średniowieczne przykłady publicznych upokorzeń, bogato występujące w literaturze tamtego okresu, przypomina, że choć z innego jest ono porządku niż rany zadane ciału, upokorzenie boli nie mniej niż owe cielesne razy. Nazywa je „złem absolutnym”, ponieważ stanowi całkowitą negację drugiego człowieka jako podmiotu.

W kulturze honoru, jaką była rycerska Francja, utrata twarzy i upokorzenie publiczne niosły śmierć. Tymczasem lata minęły, odrodzenia i rewolucje przeszły tam i z powrotem, chłop na zagrodzie równy już wojewodzie, a w sprawie upokorzenia publicznego jest dziś zgoła tak samo jak w mrokach wieków średnich. Żyjemy przecież w kulturze upokorzenia, w której publiczne poniżenie – jak niegdyś obcinanie nosa cudzołożnicom – jest świetną i bardzo skuteczną metodą na trzymanie innych w ryzach. Tyle że da się to załatwić trochę łatwiej niż w XIII w. i bez brudzenia rąk, w zaciszu domowym, w piżamie, z kotkiem na podołku. Krótko mówiąc, pojawienie się Facebooka, Twittera i forów internetowych stało się dla czynności upokarzania innych mniej więcej taką rewolucją jak wynalezienie koła w perspektywie możliwości łamania tym kołem.

I tu znów szybki skok do Francji, ojczyzny „Justyny, czyli nieszczęść cnoty”, ojczyzny markizy de Merteuil, miejsca, które dało światu nie tylko bagietkę, burgunda i Louisa de Funèsa, ale także dużo fajnych rycin poświęconych flagellacji.

Dziennik „Libération” przeprowadził właśnie wewnętrzne śledztwo dziennikarskie, które ujawniło istnienie nieformalnego bractwa uprzywilejowanych mężczyzn, od prawie 10 lat dręczącego i poniżającego nie siebie wzajem jednak (jak to czynią – by zyskać wzajemną dozgonną lojalność – bractwa na brytyjskich i amerykańskich uniwerkach, spytajcie Davida Camerona albo Radosława Sikorskiego), a wybrane przez siebie postaci w sferze publicznej. Grupa młodych i rzutkich dziennikarzy wpływowych francuskich tytułów prasowych (w tym szef działu online dziennika „Libération” Alexandre Hervaud, a także jeden ze stałych współpracowników tytułu Vincent Glad), korzystając z mediów społecznościowych, działając jako Ligue du LOL (coś jak „Śmieszkowa liga”), obierało sobie ofiary spośród dziennikarek, działaczek feministycznych, członków najrozmaitszych mniejszości i dokonywało zmasowanych, grupowych ataków.

Działali zarówno w sieci, doprowadzając niektóre z tych osób do całkowitego wycofania się z aktywności internetowej, jak i w realu – kiedy jeden z członków grupy wdał się w relację z ofiarą po to, by potem „dla efektu LOL” wmówić jej, że jest zarażona HIV. Wulgarne komentarze, groźby wysyłane w prywatnych wiadomościach, pornograficzne fotomontaże z twarzami osób, które Liga LOL postanowiła zaatakować, udostępniane publicznie kompromitujące zdjęcia, sfingowana nieudana rozmowa o pracę, nagrana i wypuszczona w świat ku uciesze gawiedzi, dręczenie i prześladowanie – oto czym zajmowali się dziennikarze, należący niewątpliwie do paryskiej liberalnej i postępowej socjety.

Co ciekawe – o ich działalności Paryż ponoć doskonale wiedział, niektórzy z nich wszak, czując się przez lata całkowicie bezkarnie, nie chowali się nawet za pseudonimami, atakując swoje cele. Tajemnica poliszynela, przypieczętowana lękiem ofiar przed wpływami złotych chłopców z nieformalnego bractwa, dawała dręczycielom poczucie jeszcze większej władzy.

Teraz, kiedy ich ekscesy wychodzą na jaw (dziennikarskie śledztwo bowiem okazało się zaledwie wierzchołkiem góry lodowej i ośmieliło kolejne ofiary do wyznań), mężczyźni owi gorąco przepraszają. Tłumacząc swoje zachowanie, sięgają po argumenty „byliśmy młodzi i głupi”. Byliśmy zatem młodzi i głupi – powiadają dziś, mówiąc o czasach, gdy byli między 20. a 40. rokiem życia (sic!), sypiąc głowy popiołem.

Szukając nawiązań do spraw rycerskich, od których dziś zaczęliśmy rozważania nad publicznym upokorzeniem – sytuacja przywodzi na myśl niezapomnianą scenę z filmu Monty Pythona o świętym Graalu, gdy na zamkowym weselu sir Lancelot w amoku dokonuje masakry, odcinając głowy i nogi zaskoczonym weselnikom, a miarkując się, powiada: „Przepraszam, poniosło mnie troszeczkę”. W rzeczy samej.

Francuska afera dopiero się rozkręca, stając się niejako kolejną odsłoną #MeToo. Nie sięgnie zapewne poza francuskie granice, wszystko to przecież działo się w ciasnym paryskim lewicowym światku, w sosie z lokalnej socjety i jej wpływów. A jednak coś każe mi się zastanowić, na ile odosobniony jest to przypadek i czy do Warszawy importujemy z Paryża coś poza Jacques’em Lacanem, Michelem Houellebecqiem i croque monsieur.

***

Anna Dziewit-Meller – ur. 1981 r. w Chorzowie. Pisarka, dziennikarka, felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Opublikowała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Prowadzi stronę popularyzującą czytanie bukbuk.pl.

Polityka 11.2019 (3202) z dnia 12.03.2019; Kultura; s. 82
Oryginalny tytuł tekstu: "French Love"
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną