Przeczuwając rocznicowe wyścigi, pierwszy w kolejce po splendor prezentowania dorobku Leonarda da Vinci ustawił się paryski Luwr. Już kilka lat temu placówka ogłosiła, że w roku jubileuszu planuje wielką retrospektywę mistrza renesansu. Tytuł moralny do takiego przedsięwzięcia miała, bo w zbiorach Luwru znajduje się aż pięć obrazów, z „Mona Lisą” na czele. Najbardziej delikatną, ale i kluczową kwestią pozostawało, by przekonać Włochów do wypożyczenia arcydzieł, którymi dysponują. A mają w swych muzeach aż siedem obrazów da Vinci i takie perełki jak rysunek człowieka witruwiańskiego. Rozmowy toczyły się na szczeblu rządowym, a w ramach rewanżu za udostępnienie tych dzieł Francuzi zaproponowali wypożyczenie zestawu swoich „Rafaelów” na wielką retrospektywę szykowaną z kolei na 2020 rok w Rzymie (Pałac Kwirynalski). Zgodzili się także, by wystawa w Luwrze została otwarta dopiero jesienią – tak by Włosi, bez żadnej konkurencji, mogli celebrować Leonarda w okolicach samej rocznicy, czyli na początku maja.
Puszka Pandory
Jednak gdy wszystko było już uzgodnione, we Włoszech zmieniła się władza. A rządząca partia prawicowa, w ramach „wstawania z kolan”, wykazała dużo większy dystans do współpracy z Francuzami. Skandal wybuchł w listopadzie 2018 r., gdy wiceminister kultury we włoskim rządzie, pani Lucia Borgonzoni, z zawodu dekoratorka wnętrz, wystrzeliła z grubej rury, mówiąc w wywiadzie dla „Corriere della Sera”, że nie pozwoli, by Francuzi traktowali Italię jak supermarket, z którego mogą sobie wybrać, co im się podoba. Zawartą umowę nazwała „jednym z najbardziej wstydliwych aktów poprzedniego rządu w odniesieniu do dziedzictwa kulturowego”. Przypomniała, że Leonardo był artystą włoskim, a nad Loarą tylko umarł.