Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Hilma af Klint. To od niej zaczął się abstrakcjonizm

mat. pr.
W Muzeum Guggenheima wszelkie rekordy popularności podbiła wystawa artystki do tej pory zupełnie nieznanej: Hilmy af Klint. Teraz należałoby odesłać do poprawki wszystkie podręczniki historii sztuki XX w.

Dokładnie dziś w nowojorskim Muzeum Guggenheima zostanie zamknięta wystawa, która jest bez wątpienia największą sensacją wystawienniczą bieżącego sezonu, a może i całego dziesięciolecia. Jej bohaterką jest Szwedka Hilma af Klint. Szczerze: kto z czytelników słyszał o niej wcześniej, niech podniesie rękę?

Podręczniki historii sztuki trzeba by przepisać

Już na tydzień przed zamknięciem wystawy frekwencja przekroczyła 600 tys., co jest absolutnym rekordem w 60-letniej historii muzeum. A sprzedano ponad 30 tys. egzemplarzy katalogu, co jest rekordem kolejnym. Rzecz bez precedensu, albowiem tłumy widzów przyciągają zazwyczaj wystawy wielkich sław: Picassa, impresjonistów, Rembrandta czy van Gogha. Zaś tu mamy do czynienia z artystką, która nie tylko zmarła przed ponad 70 laty, ale jeszcze 40 lat temu nigdzie nie pokazano nawet jednego jej obrazu. Gdy w 1970 r. spadkobiercy malarki chcieli przekazać jej spuściznę do szacownego sztokholmskiego Moderna Museet, to ze wzruszeniem ramion odmówiło przyjęcia donacji. Dziś zaś krytycy i eksperci chętnie powtarzają tezę, że należałoby z powodu artystki odesłać do poprawki wszystkie podręczniki historii sztuki XX w.

Skąd to zamieszanie? Okazało się, że skromna szwedzka malarka odkryła abstrakcję kilka lat wcześniej niż twórcy, którzy dziś są uznani za prekursorów sztuki niefiguratywnej. „Nie jestem pewna, dlaczego musi to być wyścig i ktoś musi być w nim pierwszy, ale tak, wygląda na to, że była tam pierwsza” – mówi prof. Maika Pollack, historyczka sztuki z SRAH Lawrence College. „Triumwirat Kandinsky, Mondrian, Malewicz będzie miał nowego członka” – oświadcza z nieukrywaną satysfakcją krytyczka sztuki w „New York Timesie” Roberta Smith.

Oczywiście zdarzały się już wcześniej próby zakwestionowania prekursorstwa. Jako kandydatów do tytułu „pierwszego abstrakcjonisty” wymieniano m.in. Francuza Francisa Picabię (obraz „Kauczuk” z 1908 r.), Litwina Mikołaja Čiurlionisa czy Czecha Františka Kupkę. I choć nikt nie kwestionował ich osiągnięć, to „Triumwirat” wydawał się nienaruszalny. Dopóki nie zamieszała w nim Hilma.

Czytaj także: Dlaczego warto inwestować w obrazy?

.mat. pr..

Malarka, mistyczka, badaczka zjawisk paranormalnych

Artystka urodziła się w 1862 r. jako czwarte dziecko w zacnej, choć pozbawionej artystycznych tradycji rodzinie. Ojciec Victor af Klint był admirałem szwedzkiej marynarki wojennej. Dzieciństwo spędziła w niemal idyllicznych warunkach, w obszernym rodzinnym domu na wyspie Adelso na jeziorze Malaren. W 20. roku życia podjęła studia na królewskiej Akademii Sztuk Pięknych (wkrótce po tym, jak pozwolono studiować na niej kobietom) i ukończyła ją z wyróżnieniem. I przez kolejne 20 lat malowała obrazy zdradzające wprawdzie duży talent, ale konwencjonalne, utrzymane w nurtach epoki.

Af Klint poza tym, że zajmowała się malarstwem, była zadeklarowaną mistyczką, badaczką zjawisk paranormalnych i wziętym medium. I to właśnie ponoć kontakt duchowy z tzw. Wielkimi Mistrzami z Tybetu zainspirował ją do stworzenia w 1906 r. pierwszych obrazów abstrakcyjnych. Miała wówczas 44 lata. „Obrazy malowałam bez żadnych wstępnych rysunków, z wielką siłą, bezpośrednio na płótnie. Nie miałam pojęcia, co te obrazy miały przedstawiać; mimo to pracowałam szybko i pewnie, nie zmieniając ani jednego pociągnięcia pędzla” – pisała we wspomnieniach.

Hilma af Klint zmarła tragicznie w wieku 82 lat w wypadku tramwaju. Pozostawiła po sobie ponad 1200 abstrakcyjnych obrazów, od wielkich olejnych płócien o wymiarach 320x240 cm po nieduże, skromne akwarele. Niezwykłych, urzekających zarówno kolorami, jak i osobliwymi, intrygującymi kompozycjami. A także 26 tys. stron notatek. Wszystko zapisała w spadku swemu siostrzeńcowi, jak jej ojciec oficerowi marynarki wojennej. Nawiasem mówiąc: ledwo je uratowano, bo właściciel ziemi, na której stała jej pracownia, chciał je wszystkie w pewnym momencie spalić. Zastrzegła jednak w testamencie, że obrazów nie można publicznie pokazywać przez kolejne 20 lat, a więc do 1964 r. W rezultacie trwało to dużo dłużej. Po wspomnianym odrzuceniu darowizny w 1970 r. kwestia przywracania Klint historii sztuki umarła na kolejne 14 lat.

Czytaj także: Kicz jest wszechobecny, nie tylko w sztuce

.mat. pr..
.mat. pr..

Kiedy świat sztuki wreszcie docenił Hilmę af Klint

W 1984 r. na konferencji historyków sztuki krajów nordyckich odbywającej się w Helsinkach szwedzki badacz i krytyk Ake Fant przedstawił dorobek artystki. Dwa lata później po raz pierwszy jej praca znalazła się na wystawie; ekspozycja nosiła tytuł „Duchowość w sztuce” i zorganizowało ją Muzeum Sztuki w Los Angeles. Ale przez kolejne lata sztuka Hilmy af Klint bardzo powoli przebijała się do społecznej świadomości.

Po 2008 r. zorganizowano kilka wystaw w europejskich muzeach o drugorzędnym znaczeniu. Gdy w 2012 r. w nowojorskiej MOMA przygotowano wielką wystawę „Wykrywanie abstrakcji” poświęconą pionierom owego kierunku, zabrakło miejsca dla szwedzkiej malarki, a kurator wystawy wypowiadał się o niej w dość lekceważący sposób. Ale już zorganizowana rok później w Moderna Museet (poszli w końcu po rozum do głowy, choć donacja im przepadła, a spuścizna przeszła na własność specjalnie powołanej fundacji) jej duża indywidualna ekspozycja okazała się hitem i frekwencyjnym rekordem tej placówki.

Później były Kopenhaga, Malaga (Muzeum Picassa), Oslo, Tallin. Pierwsze przypadki percepcji przez popkulturę, jak choćby w kolekcji mody firmy Acne Studios (2014 r.) czy w thrillerze psychologicznym „Personal Shopper” (w roli głównej Kristen Steward) z 2016 r. W 2017 r. sztuka artystki zainspirowała piosenkarkę Jane Louis Weaver do stworzenia płyty „Modern Kosmology”.

.mat. pr..

Nowy Jork pokochał Klint. Pora na resztę świata

Ale prawdziwy przełom nastąpił dopiero teraz, wraz z zakończoną wystawą w Guggenheim Museum, na której pokazano 170 prac, w tym 76 powstałych w owym pamiętnym 1906 r. Z uwagi na wielkie zainteresowanie przesuwano termin jej zamknięcia, co w przypadku takiej placówki jest także ewenementem.

Publiczność nowojorska pokochała sztukę Hilmy af Klint. Teraz piłeczka jest po stronie historyków sztuki. Wielu w entuzjastycznym tonie pisało i mówiło o tej ekspozycji. Ale czy to wystarczy, by przewartościować całe dzieje XX-wiecznej sztuki? By przyznać, że to nie Kandinsky, ale właśnie Klint jest prawdziwą prekursorką abstrakcji?

Konserwatywni eksperci są oczywiście ostrożni. Chętnie przywołują słowa artystki, że tworzenie tych dzieł niejako zlecili jej parapsychicznie Mędrcy z Tybetu, sugerując w ten sposób, że być może mamy do czynienia z przypadkiem psychiatrycznym, a nie artystycznym. Zapominają przy tym, że w owych czasach zainteresowanie okultyzmem było powszechne, a odwoływanie się do „usłyszanych głosów” nie należało do rzadkości. Nie chcą dostrzec, że dorobek Klint jest wyjątkowo spójny, a rozwój jej abstrakcji – konsekwentny i oparty na rzetelnych podstawach warsztatowych wyniesionych z uczelni.

Artystka nie była dziwaczną outsiderką, choć faktycznie funkcjonowała na obrzeżach wielkich europejskich narracji. I nie może być za to karana lekceważeniem czy spychaniem do narożnika. Zresztą nie wiem, czy po nowojorskiej wystawie jest to jeszcze możliwe. Eksperci i apologeci kwadratu Malewicza, kompozycji Kandinsky’ego czy neoplastycyzmu Mondriana najwyraźniej będą musieli się posunąć i zrobić miejsce dla panny (artystka nigdy nie wyszła za mąż) ze Skandynawii. I dla takich momentów w sztuce warto żyć. A przynajmniej się nią interesować.

Czytaj także: Dlaczego w Polsce brakuje dobrych kolekcji sztuki współczesnej

.mat. pr..
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło. „Nie wiedziałam, czy umieram, czy tak ma być”

Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.

Anna J. Dudek
24.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną