Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

„Gra o tron” – kilka słów na pożegnanie (już ze spoilerami)

„Gra o tron” „Gra o tron” mat. pr.
Niezwykle głośno wyrażane rozczarowanie finałowym sezonem „Gry o tron” świadczy tylko o tym, że widzowie byli bardzo zaangażowani w śledzenie losów fantastycznego Westeros. Produkcja HBO przyzwyczaiła ich do wyższego poziomu.

Przewrotnie spełniła się zapowiedź George’a R.R. Martina, że finał tej opowieści będzie „słodko-gorzki”. Wprawdzie autor „Pieśni Lodu i Ognia” miał na myśli rozwiązanie fabularne, ale jego słowa doskonale pasują do opisu relacji serialu z widzami. Podekscytowanie zamknięciem historii, która towarzyszyła nam przez osiem lat, było olbrzymie, a kolejne odcinki biły rekordy oglądalności. „Gra o tron” po raz pierwszy zaś zebrała tak fatalne opinie – zarówno od krytyków, jak i od fanów.

„Gra o tron”, trudna ekranizacja

Doskonale podsumował to Ross Douthat w tekście na łamach „New York Timesa” pod znaczącym tytułem „Jak »Gra o tron« zawiodła fantasy”. Chodzi o to, że serial, czerpiąc ze świetnych książek Martina, wykorzystał efektowność gatunku i nie powielał żadnej jego wady. Martin, pasjonat historii, Westeros budował na bazie autentycznych wydarzeń i postaci europejskiego średniowiecza, stawiając na realizm, zwłaszcza w kreacji bohaterów, ale przede wszystkim w oddawaniu mechanizmów rządzenia i realiów wojny. Mimo smoków i magii „Pieśń Lodu i Ognia”, także serialowa, była wciągającym dramatem o korumpującej władzy i o tym, że gdy król zasiada na tronie, niekoniecznie wszyscy żyją potem długo i szczęśliwie.

Należy pamiętać, że „Pieśń Lodu i Ognia” Martin pisał w kontrze do świata filmów i seriali (miał za sobą dekadę pracy w Hollywood). Z założenia tworzył coś nienadającego się do ekranizacji. Stąd olbrzymi Mur, masa ważnych bohaterów, wśród których trudno wyróżnić pierwszoplanowych, olbrzymia skala wydarzeń, smoki, armia umarłych, różnorodne lokacje. Martin celowo łamał zasady filmowego czy serialowego pisania. Grał z oczekiwaniami, i to tak skutecznie, że gdy pod koniec pierwszego sezonu „Gry o tron” kat ścinał głowę Neda Starka, uznawanego za głównego bohatera, zaskoczenie mieszało się z oburzeniem. A przecież to tylko ekranizacja czegoś, co w książce zostało opisane 15 lat wcześniej, w 1996 r.

Czytaj także: Rycerza portret współczesny, czyli źródła „Gry o tron”

Fani „Gry o tron” lubili czuć się niepewnie

W kolejnych sezonach, idąc śladami pisarza, scenarzyści wciąż zaskakiwali i zachwycali. Były Krwawe Gody, widzieliśmy przemianę Jaimiego Lannistera, polubiliśmy jego ojca Tywina, mimo że był antagonistą, a ostatecznie największą ozdobą serialu ze smokami okazały się popisy aktorskie Petera Dinkleage’a w roli Tyriona Lannistera. Wojna o Żelazny Tron nie wyglądała tak, jak to zwykle miało miejsce w filmach czy serialach, bo nie rozstrzygali jej pojedynczy herosi, ale zakulisowe knowania, tajne sojusze, tarcia między sprzymierzeńcami, a nawet zła pogoda.

To wszystko mocno angażowało widzów, którzy pokochali poczucie niepewności – spełnienie obietnicy, że „nikt nie jest bezpieczny”. Owszem, zdarzały się rozczarowania, ale zwykle nie dotyczyły jakości opowieści, lecz niespodziewanych zwrotów akcji w rodzaju uśmiercenia czyjegoś ulubionego bohatera.

Czytaj także: „Gra o tron” wodzi na pokuszenie?

„Gra o tron” idzie na łatwiznę

Gdy serial wyprzedził książki, zaczęły się kłopoty. Martin, już znany z powolności, zwolnił jeszcze bardziej. David Benioff i D.B. Weiss opierali się już nie na gotowej historii, ale najwyżej na szkielecie, streszczeniu najważniejszych wydarzeń, łącznie z finałem, który nakreślił im pisarz. Diabeł – jak to zwykle bywa – tkwi jednak w szczegółach.

Ósmy, ostatni sezon „Gry o tron” spotkał się z falą krytyki, bo nie był tym, do czego przyzwyczaił nas serial. Nie dlatego, że szedł wbrew oczekiwaniom (za to był akurat kochany), ale dlatego, że szedł na łatwiznę.

Benioff i Weiss w sześciu odcinkach niezwykle pospiesznie cięli wszystkie luźne wątki, rzadko z sensem. Brnąc do finału, potykali się, zamiast zamknąć tę historię z gracją. Zaczęli popełniać błędy, których wcześniej unikali: był więc jasny podział na Dobrych i Złych, bohaterowie znajdowali się w skrajnie niebezpiecznych sytuacjach, a potem los ich oszczędzał zgodnie z logiką: „główny bohater musi żyć”. Zabrakło konsekwencji w prowadzeniu postaci (Arya raz jest zimnokrwistym zabójcą, raz przerażoną małą dziewczynką). Kwestie militarne, tak istotne w tym sezonie, poprowadzono po amatorsku. Wiele rzeczy wydarzyło się w finałowym sezonie „Gry...” wyłącznie po to, by osiągnąć – topornie – pewien efekt, bez zważania na logikę.

Czytaj także: „Gra o tron” pobłądziła?

Domykanie wątków: bez sensu, logiki, dla efektu

Domknięcie wątku Nocnego Króla rozczarowało chyba każdego. Weiss i Benioff ucięli historię, którą budowali przez osiem sezonów, nie oferując żadnych odpowiedzi. Nocny Król zostawił po sobie symbole – po co? Ostatecznie nie miały żadnego znaczenia. Trudno też, nawet z amatorskiego punktu widzenia (profesjonaliści już zdążyli się wypowiedzieć), nie zgrzytać zębami na skrajną głupotę bohaterów, gdy idzie o planowanie starcia z tymże Nocnym Królem.

Twórcy wyraźnie mieli parcie na efekciarstwo. W odcinku z Bitwą o Winterfell ochoczo pokazywali ujęcia głównych bohaterów otoczonych przez morze trupów, z armiami żywych rozbitych w pył, a w kolejnych epizodach skądś wytrzasnęli jeszcze tysiące Nieskalanych i Dothraków. Posunięto się nawet do klasycznego dla Hollywood zbiegu okoliczności – bohaterowie zupełnie przypadkiem trafiają na siebie w dramatycznych okolicznościach, by mogło dojść do finałowego starcia – tak „leniwie” zamknięto wątek Eurona.

Chyba też tylko dla dramatyzmu Jona Snowa odesłano z powrotem na Mur, do Nocnej Straży, mimo że funkcjonowanie tej organizacji straciło sens, w Murze jest olbrzymia dziura, niemożliwa do załatania bez magii, Inni zostali wybici, a Dzicy nie są już wrogami, lecz sprzymierzeńcami.

Przykłady można mnożyć. Można się też głowić, dlaczego – poza okazją do żarciku – Tyrion Lannister został pominięty w relacji pióra maestera z wojny o Żelazny Tron, skoro pełnił obowiązki namiestnika Joffreya. Potem był jeszcze namiestnikiem Daenerys, a ostatecznie Brana. O czym pisał ten uczony, jeśli nie o nim?

Czytaj także: Pilnie strzeżone sekrety seriali

Petycja o ponowne nakręcenie finałowego sezonu

Symbolami niedbalstwa w ósmym sezonie były kubek z herbatą pozostawiony w Winterfell oraz plastikowa butelka z wodą w Królewskiej Przystani. Takie wpadki można by pewnie wybaczyć, gdyby nie towarzyszyły im rozczarowujące scenariusze. Nawet przemówienia Tyriona były słabe – Dinkleage wyglądał jak swój cień.

Podpisana przez ponad milion osób petycja o ponowne nakręcenie finałowego sezonu „Gry o tron”, ale z nowymi scenariuszami, jest więc uzasadniona, choć pozostaje w sferze pobożnych życzeń.

Po raz pierwszy od czasów „Zagubionych” tak popularny serial zakończył się rozczarowaniem tak wielu widzów. „Gra o tron” pozostanie fenomenem, serialem, który odmienił telewizję. Wspomnienia psuć będzie jednak pamięć o tym, jak się zakończył.

Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną