Jeśli pobiją mnie fani
Damon Lindelof o swojej serialowej kontynuacji „Strażników”
MARCIN ZWIERZCHOWSKI: – Serial „Watchmen” HBO powstał na bazie serii komiksowej „Strażnicy” DC Comics. Jak nowa produkcja łączy się z komiksami czy filmem kinowym z 2009 r.?
DAMON LINDELOF: – Jeżeli patrzeć na „Strażników” z perspektywy własności intelektualnej DC Comics, można się zastanawiać, jak konstruować ten świat w relacji do komiksowego, co do niego włożyć i tak dalej. Ale dla mnie ten komiks to raczej własność emocjonalna, bo ze „Strażnikami” jestem związany emocjonalnie. Podchodzę więc do tego jak fan, ktoś, kto wielbił ten komiks całe życie, ktoś, na kogo twórczość ten komiks znacząco wpłynął. A tu nagle zapytano mnie, czy chcę zrobić „Strażników”? Nie zrozumiałem pytania. Co to znaczy „zrobić”? Film już wtedy powstał. Doprecyzowano więc, pytając, czy chcę zrobić „Strażników” jako serial. Wtedy jednak zacząłem się głowić, kto niby chciałby oglądać serial, w którym w pierwszym odcinku ginie Komediant, skoro właśnie widzieliśmy film i wiemy, kto był sprawcą. Czy do roli Rorschacha mam znaleźć kogoś lepszego niż Jackie Earle Haley? Mam kręcić wszystko od nowa?
Oznaczało to, że od samego początku wiedzieliśmy, że trzeba stworzyć coś nowego. Ale z drugiej strony, po co coś takiego nazywać „Strażnikami”? Właśnie z takimi paradoksami mierzyłem się przy tej produkcji. W wielkim uproszczeniu mogę powiedzieć, że zabrałem się do pracy, jakby nasz serial był dzieckiem pierwotnych „Strażników”. Jak wiadomo, dzieci przejmują geny od rodziców. Mam nadzieję, że kiedy ludzie obejrzą te dziewięć odcinków „Watchmen”, zrozumieją, że nasz serial jest spokrewniony z oryginałem. Idealnie byłoby, gdyby poczuli, że to dziecko komiksu.