Tego dnia nie było ważniejszego wydarzenia ani wznioślejszego newsa. 10 października w okolicach godz. 13.30 użytkownicy mediów społecznościowych jakby się zmówili. „OLGA!!!” – wołali na Facebooku. Były gratulacje, wspomnienia spotkań autorskich i rozmów, wyimki z powieści i wywiadów, zdjęcia z autorką i prywatnymi kolekcjami jej dzieł. Lauren Groff, jedna z ulubionych pisarek Baracka Obamy, zrobiła sobie selfie z Tokarczuk przy okazji Warszawskich Targów Książki w maju. „Ma refleks!” – chwali się polski wydawca Amerykanki, Wydawnictwo Pauza. I to Groff wygląda tu na fankę, nie odwrotnie. Komuś się przypomniało, że 15 lat temu wskazał Tokarczuk drogę na dworzec. Ktoś inny siedział obok niej na festiwalu literackim. Ktoś się wreszcie cieszy, że ma pierwsze, nieco już wysłużone wydania wszystkich dzieł Olgi Tokarczuk. Noblistki.
Najtrudniej było z tego Nobla uszczknąć coś dla siebie polskiej prawicy, sympatykom PiS i powiązanym z nim mediom. „Talent talentem, ale lewicowy światopogląd otwiera dziś wiele drzwi” – zauważył portal wPolityce.pl braci Karnowskich. Naczelna serwisu Marzena Nykiel obawia się, że Tokarczuk „z międzynarodowym mandatem będzie mogła sprawniej pisać naszą historię na nowo, jako kraju kolonizatorów, właścicieli niewolników i morderców Żydów”. No i szerzyć genderyzm.
Zdaniem Jacka Karnowskiego Nobel stał się wyróżnieniem ideologicznym. A skoro otrzymała go Polka, to znaczy, że na zmianę polityczną się nad Wisłą nie zanosi: „Nobel dla Tokarczuk – być może nawet literacko uzasadniony, choć nie podejmuję się oceniać – nie jest interwencją przedwyborczą. On jest interwencją powyborczą, wynikającą ze świadomości, że w Polsce nie dojdzie do zmiany rządu.