Malarzem był dość płodnym, pozostawił po sobie ponad 70 prac. Zaczął w 1490 r. (miał wówczas 19 lat) od zaskakująco dojrzałych portretów ojca i matki, a zakończył w 1527 r., na rok przed śmiercią, „Drogą na kalwarię”. Niestety, pomimo kilku dekad praktyki trudno powiedzieć, by w sztuce posługiwania się pędzlem osiągnął nadzwyczajne mistrzostwo. Wprawdzie podziwiał i szczerze adorował malarstwo włoskie, ale wydaje się, że było to uczucie nie do końca odwzajemnione. W „Malarstwie białego człowieka” Waldemar Łysiak zauważa, że w jego obrazach brakuje poezji, metafizyki i mistyki. Można dodać, że brakuje im także często lekkości, finezji, naturalnego uroku. Ciężkawe – chciałoby się o nich powiedzieć.
Starucha z „Alegorii chciwości” (1507 r.) wygląda karykaturalnie przy powstałej zaledwie rok później „Starej kobiecie” Giorgione’a. Obraz znany jako „Madonna Hallerów” (1498 r., tytuł od nazwiska zleceniodawców) może i przyciąga wzrok, ale nie daj Boże umieścić obok choćby starszą o dziesięć lat „Madonnę” Belliniego, która obnaża dürerowskie wady: sztywność póz, gestów, mimiki. A słynne „Samobójstwo Lukrecji”, ponoć inspirowane zaginioną, ale znaną z kopii „Ledą” da Vinci? Toż nawet te kopie sto razy bardziej przekonują niż stojąca jak kamienna kolumna, z nieodgadnionym wyrazem twarzy bohaterka, która chyba sama nie wierzy w to, że właśnie wbija sobie sztylet pod żebra. A my mamy uwierzyć? Takie porównawcze zabawy niemiecko-włoskie można by mnożyć i, niestety, zazwyczaj z przykrym dla Dürera skutkiem.
Artysty wizerunek własny
Większość życia spędził Dürer w Norymberdze, ale też sporo, choć nieodlegle, podróżował. Dwa razy wyjeżdżał na dłużej do ówczesnej mekki sztuki, czyli do Włoch, szukać tam natchnienia, czerpać wzorce z rodzącego się renesansu.