Geralt rodził się kilkakrotnie. W 1986 r., gdy dobiegający czterdziestki ekonomista wysłał na konkurs „Fantastyki” debiutanckie opowiadanie (zdobył trzecią nagrodę), w 2001, kiedy Marek Brodzki torował mu drogę do kin, i sześć lat później, za sprawą gry CD Projekt Red. Niedługo po debiucie tej ostatniej Tomkowi Bagińskiemu, reżyserowi jej zwiastunów i przerywników, zamarzył się film, który zmyłby z „Wiedźmina” odium budżetowej ekranizacji Brodzkiego. Nim jednak zabójca potworów znów znalazł się na fali – w Jarudze musiało upłynąć sporo wody.
Czytaj także: „Wiedźmin” walczy o tron
Cyborgi z powstania warszawskiego
Z Bagińskim, producentem wykonawczym „Wiedźmina”, spotkać się niełatwo. Ledwie filmowiec wrócił z Los Angeles, gdzie rozmawiał na temat ekranizacji „Rycerzy Zodiaku” (serial anime znany polskiemu widzowi dzięki emisji na nieodżałowanym RTL7), już wsiadał w samolot do Belgii, gdzie doglądał montażu „Kierunek: Noc” (serial Netflixa oparty na motywach „Starości Aksolotla” Jacka Dukaja). Przed świętami zahaczył jeszcze o Londyn, na kolejną turę rozmów o nowych odcinkach „Wiedźmina”. Zdjęcia mają ruszyć wiosną, a choć o konkretach nie chce mówić, prace są ponoć „na bardzo zaawansowanym etapie”. Jeśli zresztą wierzyć słynącemu z rzetelności źródeł portalowi We Got This Covered, streamingowy gigant dał zielone światło nie tylko drugiemu, ale również trzeciemu sezonowi (ma podążać śladami „Czasu pogardy”).