Amerykańska gazeta skupiła się na jednym tylko i to dość drobnym przykładzie: dwóch obrazów znajdujących się w posiadaniu Muzeum Narodowego w Gdańsku, a wpisanych na listę wojennych strat Królestwa Niderlandów. Czytelnik może jednak odnieść wrażenie, że to czubek góry lodowej i gdyby poszperać, to okaże się, że to my jesteśmy beneficjentem światowej gehenny sprzed 80 lat.
Czytaj także: Muzea narodowe, czyli osobliwa zmiana wart
„Jasiowe” myślenie Polaków
Jedno nie ulega wątpliwości. W całej sprawie należy zachować maksymalną transparentność. I wydaje się, że na razie tak się dzieje, a spokojne oświadczenia polskiej strony dowodzą, że niczego nie zamierzamy ukrywać ani się wypierać. Choć śledczy „NYT” wskazali na dwa obrazy, muzeum w Gdańsku samo przyznało, że posiada aż siedem takich prac. Warto pamiętać o kilku aspektach całej sprawy.
Pani nauczycielka mówi do Jasia: Masz długopis Krzysia, oddaj mu. – Nie oddam, dopóki Jacuś nie odda piórnika, który mi zabrał. Tu mamy podobną reakcję. Po ukazaniu się artykułu w Polsce ujawniły się histeryczne i buńczuczne opinie, że skoro nam bezpowrotnie zrabowano dużo więcej, to dlaczego my mamy cokolwiek oddawać. To głupie „jasiowe” myślenie, choć z drugiej strony psychologicznie uzasadnione, bo trudno abstrahować od kwestii sprawiedliwości dziejowej i faktu, że do dziś w katalogu dzieł utraconych przez Polskę w czasie II wojny światowej widnieje 63 tys. obiektów (z „Portretem młodzieńca” Rafaela na czele), co we właściwym świetle stawia skalę problemu, choć oczywiście nie zwalnia nas z uczciwości.