80. urodziny Toma i Jerry’ego przejdą raczej bez większego echa. Szczyt popularności przeżywali w latach 40., nie stali się nigdy potężną ikoną jak Myszka Miki, różnili się znacznie od wyszczekanych bohaterów kreskówek Warner Bros. – jąkającego się prosiaka Porky’ego, zapluwającego Kaczora Daffy’ego czy Królika Bugsa, gwiazdy popkultury, słynącej z powiedzonek, zabaw słownych i spotkań z celebrytami. Tymczasem – poza wyjątkowymi okazjami – Tom i Jerry, jak przystało na zwierzęta, nie mówili; ich jedynym językiem był język przemocy. Slapstickowe wygłupy, jakie można robić tylko w filmach animowanych.
Czytaj też: Jak Shrek połknął Myszkę Miki
Animacja w kinie i telewizji
Tom i Jerry narodzili się w czasach, gdy krótkie animacje puszczano przed seansami w kinach. To historie opowiadane obrazem i dźwiękiem, nieidące na żadne skróty, więc dość drogie w produkcji. Kilkuminutowy filmik miał budżet ok. 50 tys. dol. i wymagał sześciu tygodni pracy. Twórcy Toma i Jerry’ego, słynni William Hanna i Joseph Barbera, do 1958 r. stworzyli 114 takich filmów – z czego siedem zostało uhonorowanych Oscarem. Zmieniały się czasy – coraz większą rolę odgrywała telewizja, a wytwórnia MGM odkryła, że zamiast inwestować w nowe kreskówki, może równie dobrze zarabiać na ponownym pokazywaniu starych. Hanna i Barbera zostali zwolnieni, po czym założyli własne studio. Hanna-Barbera skoncentrowało się na produkcji telewizyjnej – i taniej, znacznie uproszczonej animacji. Zamiast kręcić skomplikowane sceny akcji, pokazywało się na ekranie Freda Flinstone’a rozmawiającego z żoną; płynne, żywe ruchy zastąpiło tło przesuwane za postacią.