Pojawił się w polskim życiu muzycznym jak meteor – przybył na studia do Krakowa z Dębicy, już jego prace studenckie były godne uwagi, ale zupełnie niezwykły sukces odniósł w 1959 r., gdy otrzymał aż trzy nagrody (pierwszą i dwie drugie) na Konkursie Młodych Związku Kompozytorów Polskich. Efektem było wykonanie zwycięskiego utworu („Strofy”) na festiwalu Warszawska Jesień i wielkie zainteresowanie krytyków, także niemieckich. Tak zaczęła się jego wielka światowa kariera.
Symbol awangardy
Przyspieszył ją jeszcze kolejnymi utworami, obrazoburczymi w uszach konserwatywnych słuchaczy, a także muzyków orkiestrowych, którzy byli w nich zmuszani do wydobywania nietypowych efektów. Zdarzały się nawet protesty, ponieważ grający bali się, że uszkodzą swoje instrumenty.
Nazwisko Penderecki stało się symbolem awangardy. Wielbiciele jego muzyki na każdy kolejny utwór czekali z ciekawością, jakie kombinacje brzmień i instrumentów jeszcze wymyśli. Niewtajemniczeni przeciwnie, przyzwyczaili się do poglądu, że Penderecki to muzyka, której się nie da słuchać.
Powrót do tradycji
Jakież było zdziwienie jednych i drugich, gdy kompozytor zaczął porywać się na wielkie dzieła, które były coraz bardziej strawne dla ucha. Pierwsze z nich, „Pasja wg św. Łukasza”, miało jeszcze wiele awangardowych efektów, które uwspółcześniały ten uniwersalny temat, ilustrując echa dawnych i współczesnych tragedii. Penderecki jako chłopiec przeżył II wojnę światową i miał w pamięci do końca życia traumy z dzieciństwa.
Jeszcze „Jutrznia” łączyła tradycyjny temat z awangardową muzyką, ale całkowity zwrot nastąpił w kolejnych częściach pisanego przez lata „Polskiego Requiem”. Wcześniej jeszcze nastąpiło to w operze „Raj utracony” (1978). Tu już kompozytor całkowicie pogrążył się w estetyce neoromantycznej. I pozostał w niej niemal do końca, choć stosował jej różne odcienie.
Powrót do awangardy
Jak mówił po latach, w pewnym momencie stwierdził, że to, co robił za młodu, było burzeniem zastanej estetyki, ale teraz przyszła kolej na budowanie. Odszedłszy jednak zdecydowanie od estetyki młodości, miał wciąż słabość do utworów, które przyniosły mu sławę, a które nosiły niezwykłą młodzieńczą energię.
Objawiło się to kilkanaście lat temu, gdy został zaproszony przez Narodowy Instytut Audiowizualny do programu Penderecki Reloaded. Jego awangardowe utwory były zestawiane na koncertach z inspirowanymi tą muzyką produkcjami Jonny′ego Greenwooda i Aphex Twina. Sam kompozytor wystąpił jako dyrygent swoich dzieł. Bardzo był wówczas uradowany ponownym zetknięciem się z własną muzyką. Mówił, że poczuł się jej pradziadkiem.
Na co dzień jednak pisał już coś innego: koncerty instrumentalne, cykle pieśni z orkiestrą, muzykę kameralną. W jego licznych podróżach szczególnie ważnym kierunkiem stały się Chiny – tamtejsi słuchacze polubili tę neoromantyczną muzykę. Awangardy nawet by nie zrozumieli.
Penderecki wydawał się niezniszczalny. Był w naszym życiu muzycznym od ponad 60 lat, pełnił ważne funkcje (m.in. rektora Akademii Muzycznej w Krakowie), stworzył centrum muzyczne w Lusławicach koło swojej posiadłości. Centrum służy wspaniale młodym muzykom i lokalnej publiczności.
Pochodził z długowiecznej rodziny, trzymał się przez długi czas świetnie. Ale gdy rozmawiałam z nim rok temu, powiedział, że właściwie już wszystko napisał, co chciał, i więcej mu się po prostu nie chce. Teraz będzie nam musiało wystarczyć to, co pozostało. Na szczęście jest tego wiele.