Obracanie palcem kuli ziemskiej
Juliusz Machulski o „Małym Zgonie”, czasie izolacji i o tym, jak władza traktuje twórców
JANUSZ WRÓBLEWSKI: – Znany już jest wynik oglądalności pana nowego serialu?
JULIUSZ MACHULSKI: – Oficjalnych danych jeszcze nie ma, ale mam sygnały z Canal+, że jest dobrze. „Mały Zgon” oglądało więcej widzów niż „Żmijowisko”, „Kruka”, „Zasadę przyjemności” i wszystkie inne seriale prezentowane dotąd w Canal+.
Czyli koronawirus wam pomógł?
Bałbym się zestawiania słowa „koronawirus” ze słowem „pomógł”. Wolałbym nie mieć żadnej oglądalności, byleby tej epidemii w ogóle nie było. Pewnie Amazon, HBO mają teraz więcej widzów, ale za jaką cenę? Jeśli ktoś z bogatej konkurencji wybiera „Mały Zgon”, to oczywiście mam zawodową satysfakcję. Ta epidemia to najstraszniejsza rzecz, jaka się ludziom mogła zdarzyć. Nic dziwnego, że szkodzi także kinematografii. Problemy mają nie tylko polscy i europejscy filmowcy. Mocno ucierpi Hollywood. Przerwane produkcje to wykrwawianie się z pieniędzy. W Polsce mówi się o kilkudziesięciu zatrzymanych tytułach. W Ameryce straty idą w miliardy dolarów. A co z premierami, które w ostatniej chwili odwołano? Budżety na promocję zostały już wydane, kto te pieniądze zwróci? „Hejter” Janka Komasy był ledwie tydzień na ekranach. Czy wrzucenie go do streamingu poprawi sytuację producentów, którzy zainwestowali prywatne środki na realizację? Strasznie to wszystko smutne.
25 lat temu nakręcił pan swój debiutancki serial „Matki, żony, kochanki”. Czy za decyzją powrotu do tego gatunku kryje się zmiana pańskiej strategii reżyserskiej?
Nie. W międzyczasie miałem kilka pomysłów na seriale. Najbardziej zaawansowanym był „Kurier z Warszawy” o Janie Nowaku-Jeziorańskim.