My nie zawiedliśmy
Sekielscy o „Zabawie w chowanego”, kolejnym filmie o pedofilii w Kościele
JANUSZ WRÓBLEWSKI: – Dwa miesiące temu wydaliście oświadczenie, że premierę „Zabawy w chowanego” przekładaliście „w poczuciu odpowiedzialności za skutki i emocje, które film może wywołać”. Jak to się ma do obecnej daty premiery?
TOMASZ SEKIELSKI: – Ówczesna nieprzewidywalna sytuacja spowodowana rozwojem epidemii, ale też emocje towarzyszące jej początkowej fazie – solidarność, gotowość niesienia pomocy, empatia – były najważniejsze. Wydawało nam się, że całe społeczeństwo, łącznie z klasą polityczną, rozumie powagę zagrożenia i nie jest to dobry moment na wyrażanie jakiegokolwiek gniewu i oburzenia. Film siłą rzeczy dzieliłby ludzi. W oświadczeniu zwracaliśmy też uwagę, że w trakcie walki z pandemią nasz dokument może zniknąć z pola widzenia. Łatwo będzie rozmaitym czynnikom państwowym lub kościelnym bagatelizować poruszany problem. Nie czas na rozmowy o przestępcach seksualnych w sutannach, skoro są poważniejsze tematy. Przez ostatnie tygodnie politycy pokazali jednak, że nie liczy się jedność i dobro wspólne, tylko przepychanki i parcie na ślepo do wyborów. Emocje społeczne znowu zostały rozkołysane do granic możliwości, więc przynajmniej jeden z powodów, dla których podjęliśmy wtedy decyzję o zawieszeniu premiery, przestał być aktualny. Toczy się regularna wojna polityczna, debata publiczna znowu dotyczy wielu spraw bez względu na to, czy one dzielą, czy łączą. Prawdopodobieństwo, że film zostanie teraz niezauważony, jest nikłe. Nie chcieliśmy się tylko czołowo zderzać z terminem pseudowyborów prezydenckich, bo następnego dnia wszyscy byliby pochłonięci jedynie ich komentowaniem.
Wyczuwam w tym nadzieję, że kino może zmieniać rzeczywistość. Tymczasem z „Zabawy w chowanego” jasno wynika, że „Tylko nie mów nikomu” wywołało moralny wstrząs i nic więcej.