AGNIESZKA KRZEMIŃSKA: – Gdy pandemia zmusiła nas do siedzenia w domach, czy pan jako badacz i znawca „Dekameronu” nie miał wrażenia, że trafił do rzeczywistości opisanej przez Boccaccia?
PIOTR SALWA: – Oczywiście znajduję pewne analogie – może nie uciekłem na wieś przed koronawirusem jak narratorzy „Dekameronu” z ogarniętej dżumą Florencji, ale zamknąłem się w domu. Średniowieczni lekarze też zalecali izolację od źródła zarazy i utrzymanie równowagi psychicznej, bo to ona wzmacnia odporność, tak ważną w przezwyciężeniu choroby.
Przebywające w willi 10 osób stara się nie popaść w melancholię i przez 10 dni opowiada sobie po 10 historii, trochę tak jak my dziś oglądamy po kilka filmów na Netflixie.
Z tą może różnicą, że ich egzystencja podczas tego dobrowolnego wygnania rządzi się wytworną etykietą. Opowiadanie nowel to tylko część rytuału. Najczęściej przeskakujemy do nich od razu, a opisy sformalizowanego życia na wsi traktujemy jak nudziarstwo, warto jednak przeczytać opowieść ramową. Okazuje się, że co dzień kolejni przewodniczący narzucają pewien temat, a uczestnicy zabawy kolejno zabierają głos, nie przerywają sobie, potem kulturalnie dyskutują. Boccaccio zadbał o to, by nie było nudno, i pozwala jednemu niesfornemu narratorowi opowiadać coś nie na temat, dlatego nowele rubaszne sąsiadują z wzniosłymi. Poza tym w tej matematycznie obliczonej strukturze 10 nowel na każdy z 10 dni jest wyłom, bo we wstępie do czwartego dnia jest dodatkowa nowelka. Takich nieścisłości jest znacznie więcej – autor stale sygnalizuje czytelnikowi pewne znane konwencje, a potem je przekracza, czyniąc z tego zbioru literacki majstersztyk.