Nasza noblistka zdefiniowała literalizm jako tendencję do dosłowności, brak zdolności do rozumienia ironii i metafory. Jej zdaniem nie dopuszcza on jakiejkolwiek niejednoznaczności, unika osadzania dzieł czy zjawisk w szerszym kontekście. W rezultacie „niszczy zmysł piękna i sensu”, prowadzi do dogmatyzmu, nietolerancji i fundamentalizmu. Tak się złożyło, że w ostatnich tygodniach mieliśmy do czynienia z trzema przykładami wzorcowego wręcz literalizmu.
Przypadek pierwszy dotyczył pracy przygotowanej na festiwal „Utajone Miasto/Otwarte Miasto” w Lublinie. Jej autorem był Adam Rzepecki, a kuratorem Zbigniew Libera, a więc para doświadczonych i uznanych artystów, co sprawia, że o żadnej bezmyślnej czy pomyślanej na wywołanie skandalu artystycznej szarży mowy być nie może. Instalacja składa się z neonu „Chominowa”, czyli nazwiska lwowskiej szmalcowniczki, która zadenuncjowała poetkę Zuzannę Ginczankę, oraz z ustawionej na chodniku tablicy z nazwiskiem samej poetki. Pierwsza przeciw temu dziełu zaprotestowała biografka Ginczanki prof. Izolda Kiec, uznając je za poniżające pamięć poetki i niegodne Lublina. Za nią postąpili inni, traktując całość literalnie, jako wywyższenie kogoś, kto na to nie zasługuje, i poniżenie jego ofiary.
Przypadek drugi dotyczy pracy ukraińskiej artystki AntiGonny, prezentowanej na zbiorowej wystawie „Strach” w białostockiej Galerii Arsenał. W reakcji na głosy oburzenia minister kultury Piotr Gliński zażądał wycofania patronatu swego resortu nad ekspozycją, uznając dzieło za pornograficzne. To rzeczywiście praca mocna w wyrazie. Są tu i przemoc, i krew, i obnażone narządy płciowe! Najłatwiej się nie wysilać i nie szukać wyjaśnienia dla tak mocnych środków wyrazu, wydając wyrok.