Kultura

„The Walking Dead”, czyli epitafium dla żywych trupów

Kadr z serialu „The Walking Dead” Kadr z serialu „The Walking Dead” mat. pr.
Świat po zombie apokalipsie nadal jest światem zombie apokalipsy.

Nic dziwnego, bo przecież od dnia zero minęła zaledwie dekada. Niby udało się odbudować pewne struktury społeczne i przywrócić codzienności jako taką normalność, lecz jednak rozkręcenie całej XXI-wiecznej cywilizacji od nowa to nie kaszka z mleczkiem.

Na niebie latają już samoloty, szkoła uczy Szekspira, ale nikogo nie dziwi broń na ramieniu sąsiada, a stosunki osiedli silniejszych ze słabszymi przypominają te feudalne. Dlatego siostry Iris i Hope, pierwsze pokolenie, które swoje nastoletnie lata przeżywa już po okiełznaniu pandemii, są nieufne. Nic dziwnego, bo ich ojca wywieziono, aby opracowywał szczepionkę na chorobę życia pośmiertnego. Niebawem i one wyruszą ze swojej bezpiecznej przystani z zamiarem dołączenia do niego. A przynajmniej tak można domniemywać po obejrzeniu pierwszego odcinka nowego serialu z uniwersum „The Walking Dead” o prostym, acz niezupełnie zgodnym z rzeczywistością polskim tytule „Nowy świat”. Bo po dziesięciu latach na antenie jest on już cokolwiek zmurszały.

„The Walking Dead”. Upadek giganta

Debiutujący na Halloween 2010 r. serial nakręcony na podstawie wyśmienitego komiksowego tasiemca Roberta Kirkmana stworzył gigantyczne popkulturowe imperium. I bardzo długo konkurował z „Grą o tron” o miano fenomenu, który zdefiniował dekadę. O ile jednak rzeczona saga fantasy dokonała żywota z hukiem, o tyle „The Walking Dead” gaśnie milcząco, jako relikt minionej serialowej epoki. Na przestrzeni paru ostatnich lat poodchodzili prawie wszyscy członkowie oryginalnej obsady i nie zawsze chodziło o decyzje scenariuszowe, częściej powodem było zmęczenie materiału.

Reklama