MARCIN ZWIERZCHOWSKI: Dlaczego bohaterkami i bohaterami przerażających, krwawych historii są dzieci?
LEIGH JANIAK: Projekt „Ulica strachu” wydał mi się atrakcyjny, bo mogłam złożyć hołd kultowym horrorom, klasykom z lat 70. czy 90., wpisując się w bogatą tradycję uśmiercania dzieci, a ściśle nastolatków (śmiech). To ciekawe, że w pracy nad takimi fabułami obojętnieje się na pewne rzeczy, a jednocześnie coś z tyłu głowy mówi: „Kurczę, to jest 15-latek, a to 12-latka!”. I to ich czeka gwałtowny koniec. Zarazem jest coś takiego w horrorze, co sprawia, że rozkwita, gdy dotyczy właśnie nastolatków. Przekonanych o swojej niezniszczalności, pewnych, że nic nie może się im stać.
Czytaj też: „To”. Najstraszniejszy horror roku
Do kogo kierowane są te filmy? Do 12-latków, którzy widzą na ekranie rówieśniczki i rówieśników?
„Ulica strachu” ma oznaczenie R, co wskazuje, że to filmy skierowane do dojrzałej widowni, starszych nastolatków i dorosłych. Sama jako 10- czy 11-latka oglądałam horrory po kryjomu, wypożyczałam je w tajemnicy. Jest jakaś przyjemność w oglądaniu tego, czego oglądać się nie powinno, w zerkaniu na ekran przez palce. Któż z nas nie sądził, że przecież da radę? Popieram to podejście: testowania własnych ograniczeń, przekraczania ich, przynajmniej jeśli chodzi o to, co dzieciom wolno, a czego nie wolno oglądać.
Jak to testowanie granic wyglądało w pani przypadku?
Dorastałam w latach 80. i wypożyczałam filmy, głównie horrory, jak „Laleczka Chucky” czy „Koszmar z ulicy Wiązów”.